martes, 21 de enero de 2014

Dzien 11. Monkey see, monkey do + unknown biting object

Od razu wrzucam spider alert. Jesli boisz sie, brzydzisz sie lub na sam widok zdjecia pajaka robi Ci sie slabo, podaruj sobie druga czesc tego posta.


Weekend przelezany w domu. Wynudzilismy sie jak mopsy. Przyszedl poniedzialek a wraz z nim powrot do rzeczywistosci. Zdazylam sie rano przygotowac powoli do wyjscia i nawet pozaznaczalam na mapie miejsca, w ktore musze sie udac. Nagle zadzwonil telefon. Juan. Zle sie czuje i wraca do domu. Mysle sobie histeryk. Nie minelo 10 minut a tu juz sie klucz w drzwiach przekreca i w drzwiach staje duch Juana. Tak mi sie wydawalo. Blady z oczami ewidentnie bez mozliwosci zlapania focusa i lekko zataczajacy sie a do tego zimny jak lod. Pacjenta szybko zapakowalam do wyrka, opatulilam koldra, podalam dzbanek wody, ktorej pic nie chcial i zmierzylam temperature, ktora okazala sie byc ponizej normy. Przez znajoma z pracy pacjenta udalo nam sie znalezc jakiegos lekarza, ktory moglby sie pofatygowac do nas na wizyte domowa. Zadzwonilam do kliniki. Dzialaja troche jak taxi. Najpierw podaje sie nazwe swojej comuny, przelaczaja do lokalnego call center i podaje sie dalej adres dokladny i nazwisko chorego i...wysylaja w 5 minut! Lekarz dotarl szybciusienko. Wygladal troche jak z filmow. Meksyk, brudny pokoj, dookola puste flaszki po tequili, porachunki gangsterow, znajduje sie przypadkiem jedyny lekarz w okolicy, ktory obsluguje bez zadawania zbednych pytan (w tym wypadku o ubezpieczenie) i po cichu zalatwia co trzeba biorac pod stolem ladna sumke po czym znika. Juz przy pierwszej odpowiedzi Juana na pytanie "co pan bral" myslalam,  ze padne ze smiechu w duszy i wiedzialam, ze ta wizyta juz sie konczy bo znamy przyczyne zlego stanu Juana. Okazalo sie, ze wzial rano dwie piguly zamiast jednej. Podwojna silna dawka pseudoefedryny z jakimis jeszcze dodatkami powalila go na ziemie. Lekarz dodal pozniej nawet, ze jedna tabletka wlasciwie tez mu byla juz zbedna, bo nie wyglada jakby jeszcze byl chory. Poprzedniego dnia, gdy Juan pytal czy przyniesc mi leki, powiedzialam mu, zeby podal mi dwie piguly z czerwonego opakowania. Zdziwil sie troche ale powiedzialam  mu, ze wiem co robie. Moje dwie piguly to nic innego jak zwykly bezpieczny paracetamol w lagodnej dawce (0,5g). Malpka podpatrzyla i nastepnego dnia zrobila to samo. Zapomnial chyba jak pani w aptece mowila, ze jego piguly sa mocniejsze i sa podzielone na dzien i noc. Maja nawet rozne kolory. A dla niego specjalnie kupowalismy cos innego niz dla mnie, bo on nie ma innych ograniczen zdrowotnych, jesli chodzi o przyjmowanie lekow. Sierotka dostala antidotum i ma je brac przez kilka dni rano. Lekarz smial sie i mowil "niech pan tylko pamieta tym razem, ze jeden znaczy jeden". Byloby pewnie smiesznie do konca gdyby nie sumka jaka nam wyszla po podliczeniu calej tej imprezy. Wizyta lekarza 40 000, antidotum 35 000 plus witaminy 15 000. Jestesmy do tylu o 500 zlociszy. Glupota ma swoja cene a w Chile tania nie jest. Gdy bylam w aptece i uslyszalam cene magicznego leku dla Juana az zapialam i wymsknal mi sie na glos komentarz "w Chile chorowanie nie jest tanie" na co farmaceuta szybko odpowiedzial: OJ NIEE!!! Moj brat wlasnie byl w szpitalu. 3 dni pobytu kosztowaly go 3,5 miliona pesos. Prosze, policzcie sobie sami bo ta kwota mnie przeraza. (Przypominam: 100 pesos to 0,56zl)
 
Wieczorem pogryzlo mnie COS. Nie wiem co, nie widzialam sprawcy. Uciekl z miejsca zdarzenia i dobrze sie schowal. Na kolanie wyskoczylo mi prawie od razu 6 babli, ktore okrutnie swedzialy. Pozniej spuchla mi cala okolica ugryzien a po dwoch godzinach czulam mrowienie w calej nodze. Gdy kladlam sie spac zaczely sie mdlosci. O poranku zadnych objawow nie bylo a na kolanie zostaly tylko malutkie babelki, ktore wciaz lekko swedza. Cokolwiek to bylo, chyba jednak nie mialo bardzo zlych zamiarow. A skoro jestesmy przy ugryzieniach to czemu od razu nie napisac o pajeczakach zamieszkujacych Chile...

Jako, ze wlasciwie jedynym wrogiem czlowieka w Santiago moze byc tzw. araña del rincon (pajak, ktory zamieszkuje katy a czesto lubi tez i posciel) to jak na Ameryke Poludniowa, jest to niezly wynik. Porownujac np. z Brazylia, gdzie zyje kilkadziesiat gatunkow bardzo jadowitych ptasznikow, to naprawde nie ma sie tu czego obawiac. Ptaszniki owszem w Chile zyja. Sa jednak lagodne a nawet i przyjazne. Wola uciec niz zaatakowac a do tego zanim w ogole ugryza to najpierw moga wyczesac z odwloka pare drazniacych wloskow - lepiej unikac kontaktu z oczami. Jad tego gatunku jest dla czlowieka mniej grozny niz ugryzienie osy (moze alergicy mieliby wiekszy problem). Nie widzialam nigdzie opisow miejsca samego ugryzienia, podejrzewam jednak, ze moze byc to najmniej interesujaca czesc calego zdarzenia, bo jakby nie patrzec, ptaszniki wszystkich gatunkow uzbrojone sa w porzadnej wielkosci zeby jadowe. Ze wzgledu na swoje atrakcyjne ubarwienie (dorosle okazy porosniete sa szarymi i rozowymi wloskami) i usposobienie staly sie porzadanymi maskotkami w wielu domostwach w USA, jak i w Europie, dajac Chile miejsce numer 1 w swiatowym eksporcie ptasznikow.
Nie mam obsesji na punkcie pajakow. Mysle, ze to co mnie do ptasznikow troche przekonalo, to wystawa pajakow egzotycznych, na ktora wybralam sie z tata w Zakopcu laaaaadnych pare lat temu. Byl tam z miliard roznych gatunkow ale przede wszystkim mozna sie bylo zapoznac blizej z meksykanskim przedstawicielem tej rodziny. Niegroznym, grzecznym i calkiem ladnym ptasznikiem. To wlasnie ten, ktorego uzywa sie do wszystkich filmow by nastraszyc ludzi. (Czasem pojawia sie tez chilijczyk - chyba Kevin sam w domu mial chilijczyka). Balam sie i brzydzily mnie pajaki. Dopoki wlasciciel nie pomogl mi sie przelamac. Najpierw sam zademonstrowal, ze pupil nic nie robi i posadzil sobie na rekach, na glowie, pozwolil chodzic luzem po calym ciele. Pozniej przyszedl czas na mnie. Z dobra godzine trwala cala ta wizyta, jednak na koniec przekonalam sie i pozwolilam polozyc sobie pajaka na dloniach. Pozniej wyladowal na glowie rowniez... Jest lekki, laskocze w osmiu miejscach na raz i jest wyjatkowo delikatny. Trzeba byc bardzo uwaznym by nie spadl na ziemie bo moze byc to dla niego tragiczne w skutkach. Choc odwlok wyglada na potezny to jest najslabszym miejscem i wyjatkowo kruchym. Kazdemu kto ma fobie polecam taka oczyszczajaca wycieczke. (Nie leczy to fobii przed pajakami innymi niz ptasznki. A im brzydszy - jak ten z katow, tym bardziej straszny w dalszym ciagu) Konczac wywod o pajakach, zamieszczam pare zdjec. Sama nie zrobilam, bo jeszcze nigdzie nie spotkalam tych milusinskich (odpukuje wlasnie!!! i pluje przez ramie! nie wiem ktore wiec przez obydwa!), wiec posluzyc musze sie zasobami internetu. Mysle, ze nie ma potrzeby wskazywania ktore jest ktore...
Oba okazy pochodza z wikipedii.




Jako bonus, przedstawiam Wam moje wlasne zdjecie wykonane w Zakopcu. Nie bojmy sie ptasznikow (tych ktorych bac sie nie trzeba!)!!!




No hay comentarios:

Publicar un comentario