Mam wrazenie, ze od stuleci nie nauczyli sie niczego i robia dokladnie to samo, co ich daleki przodek Pedro de Valdivia, ktory posylal listy do ojczyzny wychwalajac bogactwo tego kraju i malujac sielski obrazek, by zachecic innych do przyjazdu (podczas gdy akurat w tej epoce nie bylo tu absolutnie nic). Robia dalej to samo, tylko w innym kontekscie. Zjezdzaja tu hordy rozentuzjazmowanych Hiszpanow, tak zachecanych przez znajomych czy rodziny i miny im bledna po kilku dniach. Nie wiem czy spodziewaja sie odkryc El Dorado, czy jakie maja dokladnie oczekiwania, jednak ich niechec do Chilijczykow widac na twarzach zbyt dobrze. Chilijczycy tez to widza. Mowiac szczerze, oni tez miloscia nie palaja do dalekich kuzynow z Polwyspu Iberyjskiego. Jednak kazdy ma inne powody. Chilijczycy nie lubia Hiszpanow, bo ci czesto lepiej wykwalifikowani (badz jak ja to mowie - przekwalifikowani, bo kazdy ma master z "najlepszej uczelni swiata", czesto z dwoch lub nawet z trzech) zabieraja im dobre miejsca pracy i zarabiaja o wiele lepiej. W Chile dostep do edukacji wciaz nie jest taki jak w Europie i ja akurat uwazam, ze ma to pewne dobre strony, mowiac w wielkim skrocie. Niech ciesza sie tymi latami, ktore im pozostaly do epoki "europejskiej", gdzie wiekszosc juz ma nic nie znaczace dyplomy uczelni wyzszych i mysli, ze dzieki temu zostanie prezesem w pierwszej pracy. Zaczynam zbaczac z tematu. Dlaczego wiec Hiszpanie nie lubia tubylcow? Nikt wprost nie udzieli szczerej odpowiedzi. Lubia rzucac stereotypami - bo to dwulicowe bestie sa, nigdy nie wiesz, czy cie nie oszuka albo okradnie. Zdarza sie, to prawda, ale to tak jak powiedziec, ze wszyscy Polacy to pijacy... Na poziomie profesjonalnym czesto dopowiedza - bo sa leniwi. Bo sa powolni. Prawde mowiac, jak uslyszalam od znajomych Hiszpanow, na poczatku swego pobytu tutaj ten argument, to o malo nie wybuchlam smiechem. Utrzymalam jednak neutralny wyraz twarzy i dyplomatycznie odpowiedzialam (prawdziwie, z reszta), ze nie mam doswiadczenia wciaz, wiec ciezko mi porownac. Mialam jednak doswiadczenie w przebywaniu z tworcami tego argumentu i jezeli, ktos jest powolny to wlasnie oni. Z czasem jednak stwierdzenie to zweryfikowalo sie. Jednak nie zamierzam wykrzykiwac tego publicznie. Tu zaden latynos sie nie polapie o co chodzi, wiec tu sobie na to pozwole. Chilijczycy owszem sa powolni. Tak sa przyzwyczajeni. Tak pracuja, Tacy sa. Nie zamierzam wszczynac polemiki.Nie zamierzam mowic, ze sa z tego powodu gorsi. Sa jacy sa i takimi ich akceptuje. W moim ateistycznym dekalogu znalazla sie zasada - jesli czegos nie rozumiesz, to przynajmniej to uszanuj. Jestem tez zwolennikiem prostej teorii - nie podoba sie? To do domu. Nikt na sile nikogo w Chile nie trzyma (w zdecydowanej wiekszosci). I nie jest to post pelen naglej agresji do Hiszpanow. Trzymam sie tej teorii od dawna. Kiedys wracajac autobusem z zajec na studiach, rozmawialam z pewna dziewczyna z malego miasteczka, ktora byla ze mna na roku. Powiedziala mi: "wiesz, ja tej Warszawy strasznie nie lubie. Brzydko tu, smutno tu, szaro tu". Nie jestem jednym z TYCH Warszawiakow, ktorzy od razu nazwa sloikiem i zaczna bronic swojej ukochanej stolicy, wiec postanowilam grzecznie wybadac, co jej sie w tym okropnym miescie nie podoba. Zapytalam sie co widziala, jak wyglada normalnie jej tydzien, czy moze potrzebuje wskazowek jak dotrzec do ciekawych miejsc. Szybko okazalo sie, ze wlasciwie to nie interesowala ja nic, nie wychodzila z domu dalej niz do pobliskiej Biedronki czy wlasnie na uczelnie a na weekendy wracala do domu, zeby sie nie nudzic. Zakwalifikowalam ja wtedy do kategorii ignoranta, ktory nieraz w zyciu uslyszy pewnie od drazliwego Warszawiaka pare brzydkich slow. Kazdy ma prawo do wlasnego zdania, ale zeby je miec, to trzeba je sobie jakos wyrobic. Tak jest tez niestety z Hiszpanami w Chile. Wielu z nich nawet nie interesuje kraj, w ktorym sie znajduja. Nie chca wiedziec. Tkwia w swoim iberyjskim babelku, szukaja tylko znajomych ze swojej ojczyzny, osiedlaja sie obok siebie, chodza glownie do hiszpanskich knajp lub przynajmniej miedzynarodowych i nie lacza sie w pary z miejscowymi. Znam chyba tylko dwoch Hiszpanow, ktorzy maja chilijskie partnerki, jednak te rowniez zdecydowanie roznia sie od ogolu. Hiszpanie narzekaja tez na jedzenie, a gdy zapytalam ostatnio czy jedli chupe de jaiba, bo uwazam, ze akurat to danie jest wysmienite, to uslyszalam CHU-co? de Que?
Jest to smutna prawda o tym, jak (choc totalnie nieracjonalnie) jest mi wstyd czesto za Hiszpanow w miejscach publicznych. Ani nie pochodze z poludnia Europy, ani nawet nie mam tamtejszych korzeni. Jednak bedac w knajpie pelnej miejscowych i gdzie pracuja sami miejscowi, slysze jak moi towarzysze wykrzykuja niemalze, jak to maja w zwyczaju, ze jedna pani jest tu od pol roku i nie poznala jeszcze zadnej Chilijki, z ktora chcialaby sie zakolegowac, albo pewien pan, ktory jest tu juz od lat i nie wyobraza sobie kiedykolwiek miec partnerki stad, a nawet ze nienawidzi swoich wspolpracownikow bo kalecza jego piekny jezyk czy sa wolni jak cholera, to mam ochote czasem wstac i wyjsc, bo wstyd mi patrzec na twarze ludzi, ktorzy nas otaczaja i sluchaja tych komentarzy. Czy kiedys ten kompleks wyzszosci im minie? Czy kiedys minie im kompleks konkwistadora, jesli taki w ogole istnieje? (Drodzy Hiszpanie, oto zaskakujaca wiadomosc - od prawie 200 lat Chile jest od was niezalezne...) Na te pytania niestety nie znam odpowiedzi. Znam za to na inne: Czy mozna sie dziwic, ze jedni nie darza drugich sympatia?
No hay comentarios:
Publicar un comentario