Czy jestem mieszczuchem i co to znaczy?
Zjawilismy sie w Concepción o 5.30 rano. Powiedzialam do towarzysza mojej podrozy "chodz, poszukamy jakiegos calodobowego Maca. Na pewno serwuja juz sniadania." Sama nie moge uwierzyc, ze w ogole przyszlo mi do glowy jedzenie w fast foodzie o tej godzinie, ale na szczescie i nieszczescie okazalo sie, ze i tak jest to niemozliwe. W tym spokojnym i opieszalym miescie nie ma chyba zadnego lokalu calodobowego, co szybko zweryfikowalam na ipadzie. Poczulam sie jak prawdziwy mieszczuch. Przyjechala dziewczyna z kilkumilionowego Santiago i zachcialo jej sie obslugi calodobowej i jeszcze biega po stacji szukajac zasiegu... Tu czas plynie wolno. Ludzie sie nie spiesza. Wszyscy sie spozniaja (poza autobusem z Santiago) i nikomu to nie przeszkadza. Kurtuazyjnie mowia "przepraszam, cos mnie zatrzymalo", ale i tak nikt tak naprawde nie zwraca na to uwagi.
W hotelu obsluga byla na tyle uprzejma, by dac nam pokoje o 6 rano, mimo ze to 8 godzin za wczesnie i serdecznie zaprosili na sniadanie wydawane od 7 rano. Akurat czas by sie odswiezyc, wlaczyc newsy w tv i przygotowac przed spotkaniem, ktore mielismy pozniej. Nie jest oczywiscie niespodzianka,ze zjawilismy sie w jadalni jako pierwsi. Dostalismy pyszna jajecznice prosto z patelni, zanim miala ona okazje trafic do typowych i wszechobecnych, metalowych podgrzewaczy. Ludzie patrzyli sie na nas podejrzliwie. Nie dosc, ze zjawili sie tak wczesnie to jeszcze wlasciwie ze soba nie rozmawiaja tylko siedza przy laptopach i tabletach i cos tam stukaja. Wreszcie dotarla do mnie nasza beznadziejnosc i zaczelam sie smiac. Zamknelam koledze laptopa, odlozylam tablet i uswiadomilam memu towarzyszowi, ze wygladamy jak kosmici. Poszlismy sie przebrac w jakies mniej zobowiazujace zestawy ubraniowe, poprosilismy o mape i pare wskazowek i ruszylismy w strone centrum. Robiac rezerwacje w booking.com wyczytalam ze to tylko 1,5 km do centrum miasta, czyli idac normalnym tempem jakies 15-20 min spacerku. Uslyszalam od pani w recepcji, ze lepiej zebysmy wsiedli do autobusu, bo sie zmeczymy idac pieszo i wcale nie jest tak blisko. Pomyslalam wtedy "juz ja na tym bookingu napisze swoja opinie...". Chociaz idea ta nie podobala mi sie zbytnio, zostalam niedemokratycznie przeglosowana przez zmeczonego podroza chlopa. Wsiadamy do autobusu, prosimy o bilet. Smieszna kwota. Kierowca oczywiscie nie ma z czego wydac reszty, mimo ze wszyscy przed nami tez musieli bilet kupic. Pozwala nam jechac na gape (to juz dzieki mojemu damskiemu urokowi. Kolege schowalam za plecami). Dojezdzamy do centrum w 5 minut. Znowu zaczynamy sie smiac. No tak, potraktowali nas tak, jak sobie zasluzylismy. Rozkapryszone mieszczuchy. Niech sie nie mecza tylko przejada 1,5 km autobusem, zeby im nozki nie spuchly... Zjawilismy sie w miejscu spotkania kilka minut przed czasem i dalismy znac, ze mozemy sobie w miedzy czasie pojsc na lody, jesli maja sie spoznic. "Nie, nie. Juz jestesmy w drodze" odezwala sie druga strona. Minelo pol godziny i nasi miejscowi rozmowcy wreszcie sie pojawili. "Korki byly". Moge z pewnoscia stwierdzic, ze kosztowalo nas oboje bardzo duzo, by powstrzymac sie od smiechu. Porozumiewawcze spojrzenie nam wystarczylo. Nie skomentowalismy. Podziekowalismy uprzejmie za ich czas i checi by sie z nami spotkac i.... utknelismy pod biurem. Sekretarka poszla na przerwe lunchowa 2h temu i wciaz nie wrocila a tylko ona miala klucz tego dnia. Poszlismy wiec do pobliskiej kawiarni by tam rozpoczac spotkanie. Po dwoch kawach zaczelismy naprawde potrzebowac biura z podlaczym internetem, Sekretarka ledwo co zdazyla polozyc torebke na biurku i widac bylo, ze dopiero co wrocila. Nic sie nie stalo. Przeciez kazdy powinien miec prawo do trzygodzinnego lunchu! Wreszcie udalismy sie cos przekasic i wymienic uwagi po spotkaniu. Na jedzenie czekalismy prawie 45 min (na pizze... nie na swieza osmiornice prosto z garnka...) a o moim piwie kelner zapomnial 3 razy, "Mamy dzis chyba pecha". Siedzac w swojej dopasowanej kurtce skorzanej i awiatorach na nosie, pijac importowane piwo prosto z butelki, zdecydowanie nie mieszalam sie z tlumem i od czasu do czasu spotykalam sie z dziwnymi spojrzeniami. Nastpnego dnia wyciagnelam koszule w krate, luzne dzinsy i specjalnie wyciagniety na rekawach sweter i ruszylismy na wycieczke autem po regionie BíoBío. Na stacji benzynowej juz patrzyli na mnie troszke normalniej, tylko kelnerka w knajpie byla wciaz zaskoczona, ze zamawiam najdziwniejsze danie w karcie i dodala "to nie danie dla gringos. Nie spodoba Ci sie. Zamow se kluski". Wciaz traktowali mnie jak glupia amerykanke na zeslaniu. Uprzejmie podziekowalam paniusi za rade, ale uparlam sie, ze chce sprobowac tego dziwolaga i niech sie nie martwi, tylko przyniesie mi drugie piwo, ale takie dla gringos oczywiscie. Nie bede sie przeciez wdawac w szczegoly i opowiadac kelncerce, ze moje wnetrznosci niezbyt toleruja inny rodzaj piwa. Oczekujac (zaplutych po takiej brzydkiej odpowiedzi) owocow morza, zaczelam sie zastanawiac nad tym jak duza wage przywiazujemy do wygladu. Dalam w tym czasie moim towarzyszom niepowtarzalna okazje do smiania sie z moich momentow offline z zycia. Twierdzili, ze probowali nawiazac ze mna kontakt dobrych pare minut, ale piwo i wlasne mysli za bardzo mnie pochlonely. Czy wystarczy byc blondynka w awiatorach z oczywistym zagranicznym akcentem, by wpisac sie w stereotyp glupiej turystki? A moze to syndrom mieszczucha? Za co wlasciwie sie nas nie lubi? Moze to jednak my jestesmy tak nieznosni? Dotarlo do mnie wtedy. Jestesmy intruzami na ich terenie. Chcemy byc szybcy, pierwsi ze wszystkim, super madrzy (zeby nie powiedziec, ze za madrzy...) a do tego wszystkiego jeszcze chcemy dobrze wygladac. Zabijamy sie w gonitwie o kase i jestesmy gotowi poswiecic cale zycie pracy, by zaoszczedzic na...wlasnie..na co? Moj znajomy, tzw. "lokals" przyznal mi racje. Wiekszosc z tych ludzi nie wyjezdza z miasteczka, Santiago sie boja bo jest wielkie, anonimowe, szybkie, zabiegane i...zakorkowane. Przerasta ich juz sama mysl, ze mozna zyc w takim tempie i wsrod wiezowcow. Juz wiem dlaczego na Santiago czasem mowi sie Sanhattan. Tu w Concepcion czas to czas, a pieniadz to pieniadz. Jedno z drugim nie ma wiele wspolnego. Od tego momentu cisnienie zdecydowanie opadlo i spedzilam reszte tygodnie starajac sie byc tak samo wyluzowana, jak reszta ludzi w tym regionie
Niech ironii doda fakt, ze pisze ten post siedzac na balkonie swojego mieszkania z widokiem na same wiezowce a w tej chwili przelatuje nad moja glowa wielki helikopter. Jest niedzielne popoludnie. Dokad sie tak spieszymy?
Picoroco. To moje bardzo egzotyczne danie, na ktore porwalam sie w malej knajpce w nadmorskiej miejscowosci niedaleko Concepción - Lenga. Reszta obrazkow rowniez pochodzi z tej okolicy.
super!
ResponderEliminarwitam.
ResponderEliminarmam na imie kasia, tez przegladalam twojego bloga w poszukiwaniu jakichs informacji przed przyjazdem do chile. niestety nie ma zbyt wiele publikacji o chile w naszym jezyku, ale mysle ze to zaczyna sie zmieniac w miare jak dociera tutaj coraz wiecej naszych rodakow (wiec chwala ci za tego bloga bo sie z niego duzo dowiedzialam!) tak sie zlozylo, ze spedzilam w concepción prawie 5 ostatnich miesiecy, wiec dosyc dobrze poznalam zycie tutaj. zgodze sie z niektorymi twoimi spostrzezeniami, ale nie ze wszystkimi... korki rzeczywiscie tutaj sa, w centrum i na drogach wjazdowych do conce ,w godzinach w ktorych wszyscy wracaja z pracy (tak jak ja,poniewaz pracuje na obrzezach,a dokladnie w san pedro de la paz). jest tutaj na pewno spokojniej niz w santiago, to w koncu wielka metropolia, ale tutaj rowniez ludzie sie spiesza i gonia by zalatwic swoje sprawy. conce jest zaglebiem przemyslu, istnieje wiele firm z dziedziny industrii, i to tutaj zjezdzaja biznesmeni, by w ciagu weekendu lub kilku dni zalatwic interesy...wszystkie hotele w conce sa nastawione na takich wlasnie klientow i dla nich goracy sezon jest wtedy kiedy przyjezdzaja ci wlasnie biznesmeni, na wakacje nikt tutaj nie przyjezdza bo w miescie nie ma czego zwiedzac. co nie znaczy ze w calym regionie nie ma fajnych miejsc. bedac w lendze nie odwiedzilas perelki tej miejscowosci- ramuntcho! piekna malutka plaza z bialym piaskiem i krystalicznie czysta woda- wiedza o niej chyba tylko miejscowi, ja rowniez dowiedzialam sie od moich znajomych (podesle ci zdjecie zebys mogla zobaczyc:) szkoda, ze mialas takie dziwne doswiadczenia z tutejszymi ludzmi, chyba naprawde potraktowali cie troche jako ¨mieszczucha¨. ja ludzi ktorych tutaj poznalam ( chilenos) bede wspominac bardzo dobrze, to prawdziwi przyjaciele, ktorzy pomagaja w potrzebie[ (np dzieki nim dostalam prace), pocieszaja kiedy tesknisz za domem i przede wszystkim zarazaja pozytywnym podejsciem do zycia :)
pozdrawiam