Na wydarzenie przybyli licznie nie tylko Polacy, ale rowniez przedstawiciele korpusu dyplomatycznego innych panstw. Pani Ambasador chyba sama dobrze rozumie jak to jest spedzac Wielkanoc, ktora przeciez wypadla w tym roku w okolicach majowki, samemu za granica i to tak daleko od domu. W zwiazku z tym, zadbala by gosciom nie zabraklo polskich akcentow w roznoszonych tacach ze skromnym poczestunkiem. Od razu lezka mi sie zakrecila w oku, gdy zobaczylam proste kanapeczki ze sledzikiem z cebulka. Rzucilam sie od razu na dwie. Pozniej krazyl rowniez jablecznik na tacach i trzeba przyznac, ze byl naprawde dobry. O czym swiadczym moze rowniez fakt, ze znikal z tac z predkoscia swiatla. Gdy juz prawie wszyscy mieli kieliszki w dloniach odspiewalismy razem hymn chilijski a pozniej oczywiscie tez i Mazurek Dabrowskiego. Swietowalismy nie tylko rocznice Konstytucji ale tez dziesieciolecie obecnosci Polski w UE oraz wejscie do NATO. Przyjmijmy, ze z miesiecznym opoznieniem mozna swietowac i to wydarzenie.
Po toascie Kasia wypatrzyla grupke Polek - rozpoznala je po tym, ze spiewaly tylko polski hymn. Podeszlysmy, przywitalysmy sie i tak juz pozniej spedzilysmy cala impreze. Monika mieszka tu juz ponad 3 lata i uczy angielskiego. Poznala Dominike i Anie w autobusie w drodze na impreze. Dominika i Ania mieszkaja w Santiago dopiero od 2-3 miesiecy i poznaly sie przypadkiem na kursie jezyka hiszpanskiego. Kasia i ja poznalysmy sie przez bloga. Czyli wszystkie znajomosci zaczely sie w sumie z przypadku. Dziewczyny maja mnostwo miedzynarodowych doswiadczen wiec tematow nam nie brakowalo przez caly dzien. Poznalysmy wiele ludzi -m.in. Ambasadora Hondurasu, ministra spraw zagranicznych z Ekwadoru, polskiego attache wojskowego, ktorego misja dyplomatyczna obejmuje kilka krajow Ameryki Poludniowej oraz jego przesympatyczna zone, jak i wielu przedsiebiorcow. Rozmowom nie bylo konca, chociaz event planowo mial byc zorganizowany tylko na 2 godzinki. Po tym jak dwukrotnie przekroczylismy ten czas, panowie odpowiedzialni za demontaz namiotu rozstawionego w ogrodzie postanowili po prostu wejsc na teren i zaczac rozmontowywac konstrukcje, dajac nam znac, ze to juz koniec balu. Wciaz bylo nam malo pogaduszek. Wybralismy sie duza grupa Polakow do pobliskiej chinskiej knajpki (jak za dawnych czasow w Warszawie chadzalo sie na "chinczyka") i narobilismy szumu i halasu a kelnerka nie nadazala za naszymi zamowieniami i ciaglymi zmianami. Rozeszlismy sie pod wieczor w dobrych nastrojach, wymienilismy sie telefonami i innymi danymi i planujemy wkrotce kolejne spotkanie.
ps. jedno juz bylo, ale przegapilam je przez wyjazd na weekend - o czym w kolejnej notce.
No hay comentarios:
Publicar un comentario