miércoles, 14 de mayo de 2014

Dumny swiezo upieczony pracownik raportuje

No i stalo sie! Wreszcie! Upragnione i wyczekane pozwolenie na prace wreszcie moje!
Kazdy na pewno przechodzil przez taki etap, ze gdy czekal na cos z utesknieniem, to cos nie nadchodzilo. Dopiero gdy juz sie poddajemy i przestajemy wyczekiwac, wreszcie to cos pojawia sie samo. I tak wlasnie w srode (dzien 118) wreszcie pojawila sie na stronie Extranjerii wzmianka o tym, ze moge zglosic sie,po dokonaniu oplaty, po moje pozwolenie na prace. Popedzilam szybko do banku zrobic przelewik i poszlam swietowac z kolezanka przy surowej rybie owinietej ryzem. Udalo mi sie dosyc szybko zarezerwowac wizyte poprzez system zgloszen online (o tym w notce pt. "od turysty do profesjonalisty - part 1") i juz w piatek w poludnie odebralam bez kolejek i problemow swoj swistek papieru. Poinformowalam szybciutko swojego pracodawce o tej wspanialej wiadomosci i od razu powiedzieli mi: "zapraszamy w poniedzialek o 8.30".
8.30? fuj. kto zaczyna prace o takiej chorej godzinie? Coz, trzeba bedzie sie przyzwyczaic. O tym co dzialo sie w weekend, napisze w nastepnym odcinku. Przeskoczmy od razu do poniedzialku. Wstaje o nieludzkiej godzinie (do tej pory budzilam sie wlasnie o tej 8.30...), robie sobie kawe jak zwykle i juz chce isc pod prysznic gdy nagle straszy mnie grobowy ton Juana: czy Ty musisz wstawac tak rano? Czy Ty naprawde musisz robic tyle halasu?
Czy on mowi powaznie?? Przygotowalam sobie absolutnie wszystko poprzedniego wieczora,by wlasnie oszczedzic sobie i jemu porannej krzataniny, a do tego znosze jego poranny balagan od 4 miesiecy i jeszcze zdarzalo mi sie zrobic mu sniadanie. O nie, nie. Chyba sie nie dogadalismy. Ale kto ma sile i czas dyskutowac rano? Jak ktos naprawde ma, to lepiej niech to przemilczy, bo i tak mu nie uwierze. Wypadlam z domu jak z procy i dojechalam do pracy...pierwsza. Pocalowalam klamke, jak to sie ladnie mowi. Usadowilam sie na dole w recepcji w oczekiwaniu na kogokolwiek kto otworzy biuro i wpusci mnie do cieplego srodka. Tak sobie poczekalam prawie pol godziny. Szybki wstep o tym jakie sa zasady, jak sie obsluguje komputer (moze nie wszyscy w Chile wiedza?), gdzie sa materialy, biblioteka, lazienki, itp. Pozniej szybkie spotkanko ze wszystkimi szefami po kolei, bo kazdy chcial dodac cos od siebie i powitac oficjalnie. Gdy juz mialam calkowity balagan w glowie i nie wiedzialam jak trafic z powrotem do swojego biurka, mimo ze jestesmy malym biurem, to porwala mnie jeszcze na koniec pewna pani dyrektor i upewnila sie, ze poinformowano mnie o zasadach poufnosci jakie nas obowiazuja. Spokojnie, nie pracuje w NASA...jeszcze! Zadziwil mnie fakt, ze pani dyrektor dala mi jasno do zrozumienia, ze w firmie sa dwie osoby, ktore maja w zwyczaju pytac bezposrednio o wysokosc zarobkow. Naturalnie o takich rzeczach nie mialam w planach rozmawiac z nikim, ale fakt, ze wskazano mi konkretnie i wyraznie osoby, z ktorymi lepiej w ogole nie wdawac sie w rozmowy o czas pracy czy zarobki mnie troche zdziwil. Rozumiem, ze musieli miec wczesniej problemy z tymi osobkami. Ciekawostka. Tematu nie drazylam. Przytaknelam i poszlam na ostatnie z rundy spotkan. Z moim bezposrednim szefem. Mielismy okazje poznac sie wczesniej podczas roznych eventow poza firma oraz na rozmowie o prace, wiec przynajmniej jedna znajoma twarz. Szybki przydzial zadan i do roboty. Pouczylam sie troche z rana, czas szybko zlecial do pory obiadowej. Szef zaprosil mnie na powitalny obiad i postanowil byc dobrym aniolem strozem i pilnowac by niczego mi nie zabraklo. Zrobil za mnie liste rzeczy, ktorych mi brakowalo - moglabym bez nich zyc, ale ewidentnie on myslal inaczej i juz nastepnego dnia zmieniono mi krzeslo, przyniesiono nowa lampe i stos markerow i innych biurowych bzdetow. We wtorek dowiedzialam sie, ze wyjscie na obiad nie jest opcjonalne. Wyjscie na obiad jest przymusowe!! Przy drzwiach do biura wisi maszynka z czytnikiem linii papilarnych. Codziennie rano gdy zglaszamy sie do roboty musimy palec do czytnika wsadzic i maszyna odpowie nam: dziekuje i wydrukuje swistek z godzina. Nowoczesna wersja przybijania kart w fabryce... Przed i po obiedzie rowniez nalezy przystapic do tego samego procederu. Dzis, w srode, dowiedzialam sie tez, ze nadgodziny nie istnieja. Bylam przyzwyczajona do tego, ze nie istnieja, ale ze wzgledu na to, ze czas pracy to tylko teoretyczny zapis w umowie. Tutaj nadgodziny nie istnieja bo kaza isc do domu i sie zrelaksowac, tudziez isc relaksowac sie w inne miejsce. W kazdym razie nie ma siedzenia w robocie. Zasiedzialam sie dzis przez ilosc spotkan w ciagu dnia i chec nadrobienia zaleglosci przez stracony na nich czas, ale szef ktory akurat przechodzil bo sam wychodzil po ostatnim swoim spotkaniu do domu, mnie pogonil i kazal juz isc bo "jutro tez mozna pracowac". Na obiad tez kazano mi isc sila. Powiedzieli, ze jak nie jestem glodna to mam chociaz isc na spacer i nie pojawiac sie przez godzine w biurze. Musze nauczyc sie nowych zwyczajow bo chwilowo czuje sie jak kosmita, ktory dopiero co wyladowal na nowej planecie Ziemia.

3 comentarios:

  1. Oh, man. I'm fucking going to Chile.

    ResponderEliminar
  2. Wow... co kraj to obyczaj :) Ale naprawdę uważasz 8.30 za barbarzyńską godzinę? Oo toż to jest już późno przecie! :D

    ResponderEliminar