No i stalo sie! Wreszcie! Upragnione i wyczekane pozwolenie na prace wreszcie moje!
Kazdy na pewno przechodzil przez taki etap, ze gdy czekal na cos z utesknieniem, to cos nie nadchodzilo. Dopiero gdy juz sie poddajemy i przestajemy wyczekiwac, wreszcie to cos pojawia sie samo. I tak wlasnie w srode (dzien 118) wreszcie pojawila sie na stronie Extranjerii wzmianka o tym, ze moge zglosic sie,po dokonaniu oplaty, po moje pozwolenie na prace. Popedzilam szybko do banku zrobic przelewik i poszlam swietowac z kolezanka przy surowej rybie owinietej ryzem. Udalo mi sie dosyc szybko zarezerwowac wizyte poprzez system zgloszen online (o tym w notce pt. "od turysty do profesjonalisty - part 1") i juz w piatek w poludnie odebralam bez kolejek i problemow swoj swistek papieru. Poinformowalam szybciutko swojego pracodawce o tej wspanialej wiadomosci i od razu powiedzieli mi: "zapraszamy w poniedzialek o 8.30".
8.30? fuj. kto zaczyna prace o takiej chorej godzinie? Coz, trzeba bedzie sie przyzwyczaic. O tym co dzialo sie w weekend, napisze w nastepnym odcinku. Przeskoczmy od razu do poniedzialku. Wstaje o nieludzkiej godzinie (do tej pory budzilam sie wlasnie o tej 8.30...), robie sobie kawe jak zwykle i juz chce isc pod prysznic gdy nagle straszy mnie grobowy ton Juana: czy Ty musisz wstawac tak rano? Czy Ty naprawde musisz robic tyle halasu?
Czy on mowi powaznie?? Przygotowalam sobie absolutnie wszystko poprzedniego wieczora,by wlasnie oszczedzic sobie i jemu porannej krzataniny, a do tego znosze jego poranny balagan od 4 miesiecy i jeszcze zdarzalo mi sie zrobic mu sniadanie. O nie, nie. Chyba sie nie dogadalismy. Ale kto ma sile i czas dyskutowac rano? Jak ktos naprawde ma, to lepiej niech to przemilczy, bo i tak mu nie uwierze. Wypadlam z domu jak z procy i dojechalam do pracy...pierwsza. Pocalowalam klamke, jak to sie ladnie mowi. Usadowilam sie na dole w recepcji w oczekiwaniu na kogokolwiek kto otworzy biuro i wpusci mnie do cieplego srodka. Tak sobie poczekalam prawie pol godziny. Szybki wstep o tym jakie sa zasady, jak sie obsluguje komputer (moze nie wszyscy w Chile wiedza?), gdzie sa materialy, biblioteka, lazienki, itp. Pozniej szybkie spotkanko ze wszystkimi szefami po kolei, bo kazdy chcial dodac cos od siebie i powitac oficjalnie. Gdy juz mialam calkowity balagan w glowie i nie wiedzialam jak trafic z powrotem do swojego biurka, mimo ze jestesmy malym biurem, to porwala mnie jeszcze na koniec pewna pani dyrektor i upewnila sie, ze poinformowano mnie o zasadach poufnosci jakie nas obowiazuja. Spokojnie, nie pracuje w NASA...jeszcze! Zadziwil mnie fakt, ze pani dyrektor dala mi jasno do zrozumienia, ze w firmie sa dwie osoby, ktore maja w zwyczaju pytac bezposrednio o wysokosc zarobkow. Naturalnie o takich rzeczach nie mialam w planach rozmawiac z nikim, ale fakt, ze wskazano mi konkretnie i wyraznie osoby, z ktorymi lepiej w ogole nie wdawac sie w rozmowy o czas pracy czy zarobki mnie troche zdziwil. Rozumiem, ze musieli miec wczesniej problemy z tymi osobkami. Ciekawostka. Tematu nie drazylam. Przytaknelam i poszlam na ostatnie z rundy spotkan. Z moim bezposrednim szefem. Mielismy okazje poznac sie wczesniej podczas roznych eventow poza firma oraz na rozmowie o prace, wiec przynajmniej jedna znajoma twarz. Szybki przydzial zadan i do roboty. Pouczylam sie troche z rana, czas szybko zlecial do pory obiadowej. Szef zaprosil mnie na powitalny obiad i postanowil byc dobrym aniolem strozem i pilnowac by niczego mi nie zabraklo. Zrobil za mnie liste rzeczy, ktorych mi brakowalo - moglabym bez nich zyc, ale ewidentnie on myslal inaczej i juz nastepnego dnia zmieniono mi krzeslo, przyniesiono nowa lampe i stos markerow i innych biurowych bzdetow. We wtorek dowiedzialam sie, ze wyjscie na obiad nie jest opcjonalne. Wyjscie na obiad jest przymusowe!! Przy drzwiach do biura wisi maszynka z czytnikiem linii papilarnych. Codziennie rano gdy zglaszamy sie do roboty musimy palec do czytnika wsadzic i maszyna odpowie nam: dziekuje i wydrukuje swistek z godzina. Nowoczesna wersja przybijania kart w fabryce... Przed i po obiedzie rowniez nalezy przystapic do tego samego procederu. Dzis, w srode, dowiedzialam sie tez, ze nadgodziny nie istnieja. Bylam przyzwyczajona do tego, ze nie istnieja, ale ze wzgledu na to, ze czas pracy to tylko teoretyczny zapis w umowie. Tutaj nadgodziny nie istnieja bo kaza isc do domu i sie zrelaksowac, tudziez isc relaksowac sie w inne miejsce. W kazdym razie nie ma siedzenia w robocie. Zasiedzialam sie dzis przez ilosc spotkan w ciagu dnia i chec nadrobienia zaleglosci przez stracony na nich czas, ale szef ktory akurat przechodzil bo sam wychodzil po ostatnim swoim spotkaniu do domu, mnie pogonil i kazal juz isc bo "jutro tez mozna pracowac". Na obiad tez kazano mi isc sila. Powiedzieli, ze jak nie jestem glodna to mam chociaz isc na spacer i nie pojawiac sie przez godzine w biurze. Musze nauczyc sie nowych zwyczajow bo chwilowo czuje sie jak kosmita, ktory dopiero co wyladowal na nowej planecie Ziemia.
Oh, man. I'm fucking going to Chile.
ResponderEliminarWow... co kraj to obyczaj :) Ale naprawdę uważasz 8.30 za barbarzyńską godzinę? Oo toż to jest już późno przecie! :D
ResponderEliminartak sie troche ironia bawie :)
ResponderEliminar