domingo, 1 de junio de 2014

Weekend- gosc w domu

Ostatni post o pracy, az wyrywal sie sam do napisania tak bardzo, ze postanowilam pierwszy raz zdac relacje nie w kolejnosci wydarzen. Zanim prace zaczelam byl weekend. A w weekend przylecial do nas z Caceres (Extremadura, Hiszpania - [nie] mylic z extremalna dziura), zwanym przeze mnie rowniez "zatesciogorogrodem", gosc specjalny. Przyjaciel rodziny i byly wspolnik w interesach rodziny Juana. Nie znalam go wczesniej, wiec wiadomosc Juana o tym, ze pewien facet w wieku mojego ojca zamieszka w naszym salonie przed dwa tygodnie, byla raczej wiescia srednio wyczekiwana. No ale trzeba byc uczynnym, pomocnym itd., w szczegolnosci dla przyjaciol rodziny. A do tego moze okazac sie przeciez, ze to rowny gosc. Wciaz nie wiedzac, ze zaczne zaraz prace, planowalam nawet wycieczki po Santiago. Przygotowalam mu tez liste swoich ciezko zdobytych kilku kontaktow, by pomoc mu w poszukiwaniu odpowiedzi na temat rynku nieruchomosciowego w Chile. Pepe ("skrot" od José) jest architektem, ale rowniez zna sie na sprzedazy i budowie budynkow mieszkalnych czy innych obiektow budowlanych od strony biznesowej. Zalatwilam mu nawet spotkanie z ludzmi u mnie w pracy. Co z tego wyjdzie, na dzien dzisiejszy nie wiadomo. Moze za jakis czas bede miala szanse napisac notke o dalszych losach Pepe w Chile. Kto wie? 
Pepe przylecial w sobote rano. Wedle Juana przegenialnych kalkulacji, na podstawie jego wlasnych doswiadczen z odprawami na tutejszym lotnisku, mial dojechac do domu o 10.30 rano. Jak zwykle kalkulacje Juana okazaly sie tak trafne, ze Pepe zaskoczyl nas domofonem o 8.30 w pizamach i z pytaniem "jeszcze raz. Kto przyjechal?". Zanim Pepe zdazyl wjechac winda na nasze pietro i usiasc na kanapie, ja zdazylam sie magicznie szybko wykapac i ubrac, by moc chociaz udawac, ze rzeczywiscie spodziewalismy sie go tak rano. Po paru chwilach pogawedki i gdy juz wszyscy bylismy gotowi do wyjscia, ruszylismy na powitalne sniadanie do pobliskiej kafejki. Pech chcial, ze dzien byl wyjatkowo mglisty, pelny smogu i ponury, wiec Pepe musial sobie wyobrazac jedynie, ze gdzies tam w tle pojawiaja sie sylwetki kordyliery. Po sniadanku ruszylismy na spacer, ktory mial byc krotka przechadzka orientacyjna a skonczyl sie 3 dzielnice dalej. Od sektora El Golf w Las Condes gdzie mieszkamy, przeszlismy przez prawie cala Providencie, kawalek dzielnicy Ñuñoa i doszlismy umierajac znowu z glodu na obiad do "nowej dzielnicy bohemy", czyli mylnie nazywanej dzialnica, avenida Italia. I wcale nie zjedlismy klusek. W tej okolicy zjesc mozna najlepsza paelle robiona na zywo w oknie knajpy przez hiszpanskiego szefa kuchni. Pomyslalam, ze moze bez sensu zabierac Hiszpana pierwszego dnia w Chile na hiszpanska paelle, ale Pepe gdy uslyszal o tym pomysle, az zawyl z radosci. I tyle z chilijskiej kuchni... La Iberica slynna jest rowniez z rozrywek poza gastronomia. Po godzinie obiadowej w weekendy czesto zaczynaja grac i spiewac flamenco wynajeci grajkowie, a ludzie po drugim drinku (obligatoryjnie gin&tonic/rum&cola jak na Hiszpanow przystalo) zaczynaja tanczyc Sevillane i tak do wieczora czas zleciec moze i nawet nie zauwazymy kiedy. Zabawowy nastroj raz niestety zaklocila policja, ktorej nie spodobalo sie, ze dwie osoby pily drinka na ulicy. Innych barow w okolicy zwykle nie zaszczycaja swa obecnoscia, ale Hiszpanom lubia pokazywac gdzie ich miejsce i przy okazji postraszyc kara wlasciciela. Obylo sie bez kary i imprezka trwala dalej. Pod wieczor okazalo sie, ze czeka mnie kolejna imprezka, ale tym razem mialam isc sama z kolezanka. Odebrala mnie z domu samochodem i zabrala w gory. Myslalam, ze to jakies 40km, ale to tylko ilosc ostrych zakretow i koniecznosc wolnej jazdy powoduja to zludzenie. W rzeczywistosci jest to ok 6 km za miastem, ale piekielnie nuzacych. Pomyslalam wtedy, ze lepiej za duzo nie wypic skoro juz na trzezwo (ok, tak prawie...) robi mi sie slabo w aucie od tych zakretow. Dojechalysmy do domu znajomych na zboczu. Cisza..... Absolutna cisza. Czyste, ostrzejsze i chlodniejsze powietrze. To tylko 400 metrow wyzej a o ile lepiej. Mozna sie upoic samym tlenem. Dom przepiekny, w polowie praktycznie ze szkla, jako ze nie ma sasiadow - jak wyzej, dom na zboczu wiec sasiad moze byc tylko wyzej a z drogi i tak nic nie widac bo....wlasnie! Bo! Bo do domu od drogi trzeba sie wspiac po 3 super ostrych zakretach i jak sie okazuje, trzeba tez miec auto z napedem na cztery kola. Duzy Hyunday Veracruz kolezanki jest w wersji absolutnie miejskiej z malym silnikiem i bez napedu i nie dal rady. Zrolowalysmy sie wiec z autem znow na dol i zostawilysmy w bramie modlac sie by byl tam wciaz jak przyjdzie pora powrotu. Jak pisalam nie raz, narodowy sport w Chile to kradzieze i sami miejscowi to podkreslaja, mowiac nawet, ze w wielu krajach ich nie lubia, gdy jezdza na wakacje, bo maja fame zlodziei. O samej imprezce nie ma co pisac. Wiadomy standard. Tu alkohol, tu cos tam, tu troche jedzonka, tu troche muzyczki, pogaduszki itp. Do momentu gdy w domu nie objawil sie nagle wielki kosmaty ptasznik i wygonil psa z jego lezanki. Pies zaczal szturchac, pajak nie dawal za wygrana, az w koncu zostal wyniesiony na zimno z powrotem gdzie przynalezy - do natury. Nie moge pochwalic sie zdjeciem kolorowego ptasznika, bo mimo ze byl piekny, to jednak jego obecnosc troche wstrzasnela mym spokojem i jakos nie mialam w tym momencie ochoty myslec o przyblizaniu sie do toczacej sie walki miedzy bulterierem a ptasznikiem. (Przypominam! Ptaszniki w Chile nie sa agresywne,a do tego ich jad nie jest w zaden sposob grozny. Zywi sie drobnym robactwem i jego jad przewidziany jest na malenkie gatunki. Do tego jest bojazliwy i woli sie schowac niz dziabnac). Choc zyciu memu rozedrganemu nie zagrazalo nic ze strony pajaka, to jednak respekt czuc.... I juz myslalam,ze wieczor z pajeczakami zamieni sie z powrotem w wieczor z drinkami, ale niestety nie. Ktos wspomnial, ze na tarasie na suficie siedzi wielki pajak i moze to mlody ptasznik. Pech chcial, ze wsrod nas znajdowal sie fanatyk i musial oczywiscie znow popisac sie pasja robalologa i przyniosl to paskudztwo do domu. Pajak 5 razy mniejszy od ptasznika a spowodowal u mnie atak paniki 5 razy wiekszy, niz emocje zwiazane z obserwowaniem jego ladniejszego i bardziej kosmatego kuzyna. Nie wiem na czym polega ten lek ale z jakiejs dziwnej przyczyny im mniejszy skubaniec, tym bardziej mnie przeraza. Gdy kolega, samozwanczy scout, obadal juz niechcianego goscia i stwierdzil, ze to nie jeden z dwoch smiertelnie jadowitych gatunkow, jakie zamieszkuja ten piekny kraj, myslalam ze moze troche mi ulzy. Niestety zimny pot dalej splywal mi po plecach a ja wciaz sie otrzepywalam w kazdym miejscu ciala z wrazeniem, ze cos po mnie pelza. Ponoc zrobilam sie czerwona jakbym dostala alergicznej reakcji i zrobilo mi sie piekielnie goraco na twarzy. Wciaz nie rozumiem dlaczego moj przyglupi organizm reaguje tak dziwnie tylko na nie-ptaszniki...(czyli jakies 90% pajeczej populacji), ale chyba oficjalnie mozna nazwac to fobia.

Nie musze chyba dodawac, ze zdjecie nie jest mojego autorstwa. Dostalam je mailem od znajomych, ale niestety ptaszniczka nie moge sie doprosic :( a byl piekny - rozowo szaro czarny. 

3 comentarios:

  1. Hehe, chyba nie kradną bardziej niż Argentyńczycy czy Boliwijczycy?
    :-)

    ResponderEliminar
  2. Las Condes - noooo dobry adres

    ResponderEliminar
  3. To sport narodowy :) a spoleczenstwo daje ciche przyzwolenie i nie reaguje zupelnie. Moga Cie porwac na ulicy nawet pewnie i i tak nikogo to nie wzruszy....

    ResponderEliminar