Ostatnio duzo tu magii i o magii. :)
Ponad 6000 wizyt na blogu i 9 miesiecy i 3 dni. 277 dni. Tyle czasu uplynelo od kiedy moje stopy po raz pierwszy stanely na ziemi chilijskiej a w nozdrza uderzylo gorace powietrze i letni, styczniowy upal. Jest zatem co swietowac. Kazda okazja jest dobra do swietowania. Pierwsze wrazenie. Pierwsza pomylka. Pierwsze dni, pierwsze problemy. Pierwsze zakupy i pierwszy komentarz "ale tu drogo!". Pierwsze opalanie i pierwsze poparzenie, pomimo kremu z wysokim filtrem. Przez 9 miesiecy nauczylam sie bardzo duzo o tym miejscu, o ludziach, ktorzy tu zyja, o klimacie, o trzesieniach ziemi, tsunami czy zwyklych "temblorach". Mozna czytac nieskonczenie wiele o kraju, do ktorego sie jedzie po raz pierwszy w zyciu, ale to i tak nie przygotuje nas w stu procentach. Dla przykladu - przeczytalam wrazenia ludzi z przezytych temblorow (mini trzesien ziemi) i opisy mroza krew w zylach. Ja sama przezylam kilka mocniejszych wstrzasow i... pff... az mi sie komentowac nie chce. Tylko jeden - 6,4 w skali Richtera - zrobil na mnie wrazenie. Popekaly w barze szyby w oknach, a ziemia nagle prawie mi zniknela pod nogami na pare sekund. Jednak obylo sie bez upadkow. Chwila strachu i po wszystkim. Wychodze z zalozenia, ze czytac trzeba, bo daje nam to przynajmniej jakis obrazek i z pewnoscia w jakims stopniu przygotowuje na to, co moze nas spotkac, ale przezyc trzeba wszystko samemu. Nikt tego za nas nie zrobi. Nawet najlepszy przewodnik.
Na szczescie wladam trzema jezykami na poziomie bardzo dobrym, bo gdybym liczyla tylko na zrodla w jezyku polskim, to pewnie zatrzymalabym sie na roku 2010 i blednie tkwila w przekonaniu, ze Chile to zapadla dziura, a do tego szalenie niebezpieczna i gotujaca niemile niespodzianki na kazdym kroku. Moze troche przesadzam, ale duzo artykulow prasowych pokazuje Chile wciaz w kiepskim swietle, wychwalajac tylko chilijskie wina i puszcze patagonska. Na szczescie udalo mi sie poczytac tez po angielsku i hiszpansku i kraj ten nie przerazal mnie juz zupelnie. Dowodem tego niech bedzie fakt, ze wciaz tu jestem... i mam sie calkiem dobrze. Myslalam o zrobieniu blogowego podsumowania 9 miesiecy spedzonych w Chile, ale chyba jednak lepiej zostawic to na pierwsza rocznice - juz za 3 miesiace. Niewatpliwie kazdego dnia zbieram coraz wiecej doswiadczen. Dobrych i niekoniecznie dobrych, ale wciaz nie na tyle zlych, by sie zapakowac do samolotu i wrocic do domu z podkulonym ogonem.
Zamiast wiec o przeszlosci, dzis skupie sie w pewnym sensie na przyszlosci. BUCKET LIST! Co to takiego? Lista rzeczy, ktore chcemy zrobic w danym miejscu lub czasie. Bez odzierania sie kompletnie z prywatnosci i dzielenia sie ze swiatem swoimi najskrytszymi marzeniami, udostepnie dzis czesc swoich zalozen, bez realizacji ktorych, nie ma mowy, zebym do domu wrocila. Co chce zrobic, zobaczyc i czego chce sie nauczyc w Chile? Czyli jak przezyc zycie...
(KOLEJNOSC PRZYPADKOWA)
- Zobaczyc pingwiny w ich srodowisku naturalnym.
- Zobaczyc flamingi w naturze.
- Zobaczyc lamy i alpaki biegajace na wolnosci.
- Poznac minimum 8 regionow. (Na razie flage wbilam ledwo w 4).
- Wybrac sie na pustynie Atacama.
- Wybrac sie do Torres del Paine w Patagonii. Kto nie wie o co chodzi - ten nie wie nic o Chile :)
- Nauczyc sie przygotowywac tradycyjne dania chilijskie - pastel de choclo (kukurydziana zapiekanka, o ktorej juz bylo wczesniej mowione na blogu), chupe de jaiba (na wyjasnienie przyjdzie czas), cochayuyo, etc.
- Zobaczyc w naturze, lazacego po trawce czy drzewku rozowego ptasznika chilijskiego zwanego "araña pollito" czyli pajak kurczaczek.
- Chyba zwariowalam, ale... dotknac araña pollito!
- Porzadnie wykapac sie w lodowatym Pacyfiku.
- Wejsc na nozkach na najwyzszy szczyt Valparaiso.
- Poznac przynajmniej 10 winnic. (Na razie znam tylko 3),
- Przejechac konno przez Andy do Argentyny - lub na odwrot.
- Zobaczyc wieloryba.
- Zobaczyc 5 wulkanow.
- Wejsc na pobliska gore - Manquehue.
- Sprobowac absolutnie wszystkich dostepnych tu owocow morza - jeszcze tylko paru mi brakuje.
- Wschod slonca na plazy. Zachod juz widzialam. Poza tym to oklepane...
- Zjesc swinke morska (choc to bardziej smakolyk doceniany w Peru)
- Wjechac na sama gore Costanera Center.
- Znalezc wreszcie odpowiednie poncho z alpaki.
- Zjechac na reklamowce z gor piaskowych na polnoc od Viña del Mar.
- Zrobic cos niewyobrazalnie glupiego, nieskutkujacego niczym groznym i przy tym totalnie zabawnego. Nie wiem jeszcze co to moze byc. Czekam na pomysly ;)
Moja lista jest dluga na 3 strony dokumentu w Wordzie, niektore rzeczy juz zakreslone jako zrobione, niektore nigdy nie ujrza swiatla dziennego. Moze kiedys, realizujac powolutku wszystkie punkty, podziele sie reszta...
No hay comentarios:
Publicar un comentario