Jakis czas temu, mialam niesamowita mozliwosc spelnienia swoich marzen. Zupelnie przypadkiem. To chyba wlasnie ten element zaskoczenia sprawia, ze niektore rzeczy sprawiaja nam jeszcze wiecej frajdy. Opowiem dzis historie o tym, jak zostalam kopciuszkiem na dwa dni. Nie ma tu romantycznego happy endu. Jest za to magia.
Pewnego czwartkowego wieczora, gdy mialam juz wychodzic znowu za pozno z pracy a Juan byl w podrozy do La Serena, zadzwieczal moj telefon dajac znak, ze przyszla wiadomosc na messenger facebookowy. O tej porze?? Przeciez o tej porze Polska spi. Sprawdzilam szybko, stojac juz w drzwiach kancelarii wiadomosc i czytam "Czesc Karola, jestesmy w Buenos, jutro bedziemy w Santiago na chwile, moze chcesz sie spotkac?". Kto? Nie wiem. Jutro? Nie moge, pracuje. Gdy wrocilam do domu, porozmawialam chwile z tajemniczym nadawca wiadomosci i wszystko stalo sie jasne. Galkowo (google it! :)) jak zwykle polaczylo ludzi. Nastepnego dnia rano szybko dogadalam sie z szefem, mowiac mu jaka jest sytuacja i... dostalam wolne bez wolnego. Czyli nikt mi pensji nie obcial a nie przyslugiwaly mi wciaz wakacje, wiec ich tez nikt nie odliczyl. To juz pierwszy magiczny element tej historii.
Pobieglam wiec na spotkanie z tajemniczymi znajomymi. Zatrzymali sie w hotelu niedaleko mojego mieszkania, wiec zdazylam po drodze zostawic pare gratow z pracy i sie szybko ogarnac.
Zaczelismy zwiedzanie od wjechania na sam szczyt Cerro de San Cristobal (Wzgorze sw. Krzysztofa) i podziwialismy panorame miasta.
Pobieglam wiec na spotkanie z tajemniczymi znajomymi. Zatrzymali sie w hotelu niedaleko mojego mieszkania, wiec zdazylam po drodze zostawic pare gratow z pracy i sie szybko ogarnac.
Zaczelismy zwiedzanie od wjechania na sam szczyt Cerro de San Cristobal (Wzgorze sw. Krzysztofa) i podziwialismy panorame miasta.
Nastepnie udalismy sie autem dalej na przejazdzke po Santiago i zatrzymalismy sie w dzielnicy Bellavista (zarowno Cerro San Cristobal jak i Bellavista pojawialy sie wczesniej w moich wpisach, stad nie skupiam sie na opisach tych miejsc tym razem) i zasiedlismy do obiadu ogladajac przy tym polfinal mistrzostw swiata w pilce noznej, w ktorym grala Brazylia - faworyt chinskiego goscia specjalnego w Santiago. Zgadza sie, pisze ten post z wielkim opoznieniem. Fantastyczny posilek popijalismy jeszcze fantastyczniejszym chilijskim winem.
Wino Clos Apalta zdobylo wiele nagrod, w tym dla najlepszego chilisjkiego wina oraz w rankingu Wine Spectator zdobylo az 96 punktow. Pochodzi z winnicy stosunkowo nowej, bo zalozonej w 1994 roku przez pewne dosc wplywowe w tym kraju malzenstwo. Wszystkie wina produkowane w tej winnicy naleza do win z wyzszej polki i produkowane sa w polaczeniu tradycji chilisjkiej i francuskiej. A mowiac w skrocie - wino wysmienite. Magia zadzialala po raz drugi. Po sutym posilku wsiedlismy znow do auta i przejechalismy przez centrum Santiago. Wieczorem wybralam sie ze znajomymi z pracy na imprezke i nie mogli uwierzyc, ze taka magiczna niespodzianka mnie spotkala.
W sobote rano z trudem zwleklam sie z lozka. Wciaz szumialo mi w glowie po nadmiarze wina przyswojonego poprzedniej nocy. Jednak udalo mi sie pokonac bol glowy i wybieglam z domu w pospiechu na jednej nozce niemalze. I tu zaczyna sie PRAWDZIWA magia. Lot helikopterem. Pierwszy raz w zyciu w ogole mialam okazje dotknac helikoptera, nie mowiac juz o tym, ze nawet mi sie nie snilo, ze mialabym nim latac. W najsmielszych przemysleniach, jedyne co sobie wyobrazalam, to raczej lot helikopterem pogotowia ratunkowego, gdyby wpadlo mi do glowy jezdzic na nartach po dzikich stokach bez wyznaczonych tras... Kto mnie zna, ten wie, ze lepiej zebym jednak nart nie dotykala..
Po kilku problemach organizacyjnych (jednak nie jest az tak latwo z dnia na dzien zalatwic lot helikopterem i jeszcze nie dac sie przy tym oszukac) wreszcie udalo nam sie w samo poludnie wskoczyc do magicznej maszyny i... poszybowac! Warunki pogodowe tego dnia byly dosc trudne i ograniczaly nasze mozliwosci, ale nie dajac za wygrana wciaz pytalam pilota przez magiczne sluchawki, czy ma wiesci pogodowe i czy mozemy jednak zaliczyc cala trase, tak jak sie nam wymarzylo na poczatku.
Pierwszy przystanek - Valle Casablanca (valle to dolina) i winnica RE. Znowu stosunkowo mloda winnica z oryginalnymi bardzo winami - wszystkie butelki zawieraja mieszanki dwoch szczepow i temu tez zawdzieczaja swoje nazwy. Na przyklad: Chardonnoir, czyli chardonnay i pinot noir albo Cabrergnan, czyli cabernet sauvignon i carignan. Wina, ktore probowalismy byly wysmienite i o dosc swiezym posmaku, co swietnie wpasowalo sie w coraz bardziej sloneczna pogode. W prezencie po tej wizycie dostalam od tajemniczego goscia dwie butelki wysmienitych win. Sama przyjemnosc odkorkowac taka buteleczke na specjalna okazje! Ach, magia... Znowu magia... Jako, ze pogoda sie poprawila, mozliwa byla do zrealizowania cala trasa! A nie mowilam? MAGIA! Dostalabym chyba dwoje za powtorzenia w tekscie, ale nie moge sie powstrzymac.
Zatem zamiast leciec bezposrednio na wybrzeze z Valle Casablanca zawrocilismy na druga strone Santiago i polecielismy w gory, wykorzystujac poprawe warunkow. Zrobilo sie zimno, wysoko, zatykalo uszy ale widoki nieziemskie wprost.... Latanie miedzy osniezonymi szczytami gorskimi i podziwianie majestytycznych Los Andes, to z pewnoscia wrazenia, ktorych nie zapomne nigdy. Niestety, nie udalo nam sie zobaczyc szczytu Aconcagua. Pogoda nie byla az tak dobra. Bylismy bardzo blisko, ale biel chmur i sniegu zlewala sie za bardzo, by bylo mozliwe dojrzec szczyt. Nie mozna miec wszystkiego. Przykro mi bardzo nie bylo, bo to i tak o wiele wiecej niz moglabym sobie wymarzyc, ze zobacze. Gdy "zaliczylismy" juz gory, ponownie obralismy kurs bezposrednio juz na wybrzeze i zatrzymalismy sie na lotnisku sportowym niedaleko Viña del Mar. Tam wzielismy taxi i wybralismy sie do poznanej juz wczesniej przeze mnie restauracji, Tierra del fuego, na samej plazy. Popijac wyborne biale wino, patrzylismy jak kelner przygotowuje dla nas centolle (centolla to wieeeeeelki krab. Krabon moze? Foto ponizej) i podjadalismy inne mariscos (owoce morza) z polmiskow. Wyzerka, popitka, dobry nastroj, humory dopisywaly. Bajecznie spedzony dzien. Wieczorem pojechalismy autem wyslanym przez hotel w Santiago do domu. Tak skonczyl sie moj magiczny weekend. W niedziele rano szczypalam sie i zastanawialam, czy to wszystko zdarzylo sie naprawde. Przybysze z daleka polecieli dalej do Peru, Ekwadoru, Galapagos i pewnie jeszcze gdzies a ja wciaz z wypiekami na twarzy wspominalam magie tych dwoch dni. Ba! Wspominam ja dalej! I dziekuje najpiekniej jak tylko potrafie tym, ktorzy moje marzenie spelnili!!
No hay comentarios:
Publicar un comentario