Przyjazd do Santiago rano (9.30). Czekal na mnie kierowca z tablica z moim imieniem i prawie poprawnie napisanym nazwiskiem. Wyjatkowo sympatyczny gosc, ktory cala droge do domu opowiadal mi rozne rzeczy o Santiago i dziwil sie, ze nie lubie klimatyzacji w takim upale (byl ranek wiec termometr dopiero pokazywal 24 stopnie). Pierwsze wrazenie patrzac przez okno auta? CZYSTO!!! ZIELONO!!!! Wjezdzajac do miasta widzi sie wszedzie zielone trawniki, mnostwo drzew, kwiatkow na rondach, krzaczkow itp. Smieci? Jakie smieci! Tu sie sprzata, prosze pani! No tak, pewnie. Sprzata sie. Ale tu zyje prawie 8 milionow ludzi. Pan mowi: ba! moze zyc i 20 milionow, ale my dbamy. Lubimy miec czysto. Wie pani jaki tu jest smog? To wszystko zielone to nasze pluca. Tutaj pan kierowca wyraznie sie zasmucil po czym dodal, ze bylo wiecej zielonego ale sie buduje duzo i wysoko i zielone znika. Wyrazil rowniez gleboka nadzieje, ze nowa wladza lepiej zadba o nasze zielone pluca.
Dojechalismy pod dom, dostalam klucze od portiera, wjechalam na swoje 5 pietro i pierwsze co zobaczylam z okna to... zielone! znowu zielone! Od razu polubilam to miejsce!
Po szybkim rozpakowaniu pierwszej walizki wcisnelam sie w przymale po swietach bikini i ze wstydem pobieglam na 14te pietro na ktorym znajduje sie basen. Widok na cala okolice oraz Andy w tle... mniam!
Pozniejszym popoludniem poszlam spacerkiem pod prace Juana, wreszcie po ponad miesiacu sie zobaczylismy! Okolica fantastyczna. Po drodze mijalam domki na skarpie, ktore mocno przypominaja budownictwo San Francisco (co prawda nie bylam, ale chyba kazdy mniej wiecej sie orientuje o co chodzi) a przy glownej ulicy sklepy i fast foody amerykanskie. Duzo osob wczesniej mowilo mi, ze Chile lubi kopiowac USA. No i okazalo sie to prawda!
Zasiedlismy w kanjpie niedaleko pracy, gdzie siedzieli juz znajomi Juana z roboty i zamowilam swoje pierwsze w ameryce poludniowej pisco sour! Pyszunia!
Dla tych co nie wiedza co to pisco sour:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Pisco_sour
Po paru drineczkach poszlismy na kolacje do knajpy niedaleko. Zamowilam sobie na przystawke pyszne wieeeeeeelkie krewety z delikatnym sosem serowym (dziwna nieznana mi dotad kombinacja, tu bardzo popularna) oraz lokalna rybke, ktorej nazwy nie jestem w stanie wymowic. Kolacja byla fantastyczna, ale tuz po niej, o godz 22.30, zaczely zamykac mi sie oczy i byl to znak, ze dzien nalezy zakonczyc.
ENGLISH VERSION:
I arrived to Santiago in the morning (9.30 am). There was a driver waiting for me with a plate with my name (almost correctly spelled). A very nice Chilian guy, who entertained me all the way home with a lot of stories. He was very surprised when I´ve asked him to turn down the AC. It was still early and the thermometer showed only 24C. First impression after looking through the window? CLEAN!!! GREEN!!! While driving around the city, all you can see are green areas, lots of trees, flowers, etc. Trash? What trash! Here we clean a lot, señorita. Well yeah, you clean. But there are over 8 million people living here. The guy said: There could be even over 20 million but we care. We like to have our city clean. You know how difficult it is to live with the heavy cloud of smog just above the city? All of those green areas are our lungs. Here the driver got sad and expressed timidly hope that the new president will take more care of our green lungs.
We arrived to my new building. My new home. I got the keys from the consierge, took the lift to the 5th floor and first thing I saw through the window again were trees. Green again! I instantly started to like this place. After unpacking ultra quickly the first suitcase, I have jumped into my little-too-small-after-Christmas bikini and went straight to the 14th floor where the swimming pool is. The view is just incredible. The whole neighbourhood closed by the mountains. Yummy!
Later that afternoon, I walked to Juan´s office to pick him up and see him for the first time after over a month! A really cool neighbourhood. On my way there, I was passing next to the houses built on a hill - something that reminded me a little bit of San Francisco and many, many stores and bars and restaurants on the main street. We sat down in a bar close to Juan´s work and I ordered my first pisco sour in South America.
For those, who dont know what pisco sour is:
https://en.wikipedia.org/wiki/Pisco_sour
After a few drinks we went to a nearby restaurant. I ordered some incredibly huge shrimps with a delicate cheese sauce (unknown combination for me before, but apparently typical in here) and a great local fish, which name I am not able to pronounce. The dinner was fabulous, but unrotunately, right afterwards (22:30), my eyes started to close and that was a sign - the day was over...
No hay comentarios:
Publicar un comentario