lunes, 17 de febrero de 2014

Dzien 39. Rozmowa o prace

Dzis wybralam sie na moja pierwsza rozmowe o prace w Chile. Dzien godny zapamietania! Wstalam rano zadowolona, ze wreszcie cos sie ruszylo. Szybkie sniadanie, prysznic, malowanie, ubieranie i w droge. "W droge" to dobre sformulowanie. Dojazd zajal mi ponad godzine. Ale bylam na to przygotowana bo obadalam wczesniej i mape miasta i mape metra. Gdy zostaly mi do przejechania juz tylko 4 stacje, nagle pociag wylonil sie na powierzchnie ziemii i pierwsze co zobaczylam to osniezone szczyty gorskie. Nagle uswiadomilam sobie "zaraz, zaraz...jezeli widze snieg i gory tak blisko, to znaczy, ze jestem na absolutnym wyd...koncu miasta!" Po paru sekundach zaczelam mijac plantacje. Chyba winogron. To tylko utwierdzilo mnie w przekonaniu, ze chyba opuszczam miasto jako takie i wkraczam w strefe przedmiejska. Zaczelam rozgladac sie po okolicy. Po drugiej stronie drogi staly wiezowce i...PIRAMIDA! He? Piramida? Co tu robi piramida? Tu gory, tu snieg, tam wiezowiec, tam piramida a dalej parterowe blaszane domki oddzielone nieutwardzona droga, wygladajace jak z filmu o gangach latynoskich w Stanach. Co ja tu robie? Mam zapieta torbe? Gdzie ja jestem? Nie przegapilam stacji?? Wyciagnelam szybko mape metra i zobaczylam, ze zostaly mi jeszcze 2 stacje do przejechania. A, ok! Czyli krajobraz jeszcze ma szanse sie zmienic. Znowu tunel. Wyszlam ze stacji a tu co? Wieeeeeeeeelkie centrum handlowe a poza nim same parterowe domki i pick-upy, z ktorych wydobywa sie latynoski hip hop. Glupia ja, uwierzylam google maps i podazajac wytyczona trasa dotarlam na targ arbuzow i cebul, gdzie handlarze juz po piatym piwku ledwo belkotali. Sprawdzilam 3 razy, czy to na pewno ta ulica, bo w mailu z firmy napisane bylo 13 pietro. W okolicy nie widac absolutnie zadnego budunky wyzszego niz 2 pietra. Jakas nastoletnia mama z trojka dzieci powiedziala mi, ze nie ja pierwsza sie zgubilam i zebym szybko stad szla bo tu nie jest bezpiecznie dla bialych eleganckich. Szlam na rozmowe o prace, to przeciez sie trzeba bylo odstawic jak pingwin... Juz spoziona popedzilam z powrotem do skrzyzowania z glowna ulice i odkrylam, ze za centrum handlowym widac jakies budynki wysokie. Dotarlam wreszcie 25 minut spozniona do portiera i prosze by mnie wpuscil bo mam spotkanie. "Na casting idzie?" Mysle sobie, ze to juz koniec ze mna. Nie dosc, ze budynek nie wyglada jakby sie w nim biura miescily to jeszcze ta okolica i slowo casting. Po paru chwilach tlumaczenia wreszcie sie dogadalismy i laskawie portier zaprowadzil mnie do odpowiedniego budynku. W windzie nachodzily mnie rozne mysli, bo nigdzie zadnej tabliczki z nazwa firmy nie bylo. Juz mialam wizje jak to po "castingu" budze sie w wannie pelnej lodu bez nerki za to z nowymi cennymi implantami pochodzenia kolumbijskiego i czeka mnie pierwsza "podroz sluzbowa" przez granice.. W tym momencie otworzyly sie drzwi i przywital mnie pan w garniturze a na scianie w tle wielki banner z logiem i wnetrze wygladajace faktycznie jak biuro. hmmmm... szukam pracy dalej ;)

No hay comentarios:

Publicar un comentario