Obiecalam w ostatnim tekscie post o meblach. Kto sledzi mnie na wspanialym "fejsbuku" ten wie, ze czasem Chile nie kocham tak bardzo i musze polamentowac i pobiadolic sobie troszeczke od czasu do czasu. Gdy w jednym z wielkich, komercyjnych, zupelnie nieoryginalnych sklepow z meblami i artykulami dekoracyjnymi dorwalam arcydzielo z wymalowanym tekstem Keep calm and love Chile tak sie usmialam w duchu, ze musialam przywlec ze soba to dzielo, godne niemalze ironii Salvadora Dali i powiesic w dobrze wyeksponowanym miejscu. Na szczescie bylo tanie, wiec moje nowe motto przelane na drewniane deski nie zruinowalo moich finansow osobistych. Jak juz wspominalam wczesniej IKEA tu nie istnieje, wiec jej lokalny odpowiednik, HOMY nalezacy do giganta monopolisty - grupy Falabella, sluzyl mi przy zaspokajaniu mych fantazji architekta wnetrz, ktorym kazda kobieta sie czuje, gdy dostaje klucz do nowego lokum.
Czujac misje i powolanie, ruszylam wiec spalac kalorie i ciezko zarobione pieniadze. Pierwsza wycieczka zakonczona sukcesem. Spalilam pewnie 500 kalorii biegajac w kolko po markecie, ale i przyswoilam pewnie jakies 1500 przyswajajac obowiazkowa, obrzydliwie sztuczna i przekombinowana kawa ze Starbucksa, a wybralam tylko... baze lozka. Nawet nie rame. Po prostu baze. Na 5 koleczkach. Ach tak, zakupilam tez stolik nocny. Jeden. A sprzedawczyni upierala sie, ze koniecznie musze kupic dwa bo kto kupuje tylko jeden? Coz, nie ulegam presji srodowiska. Umowilam sie na odbior mebli i z kwitkiem udalam sie odpoczac do domu. Stolik nocny przyjechal w milionie czesci w umowionym dniu i nawet o umowionej godzinie, co jest niezwykle rzadkie. Bardzo zadowolona spedzilam 3h na podlodze z pozyczonymi od portierow srubokretami i bawilam sie jak dzieciak przy skladaniu statku kosmicznego z kolekcji Star Wars dla Lego. Misja zakonczona powodzeniem. Stolik stoi (juz miesiac i nic mu nie jest), ale gorzej z lozkiem. Nadszedl umowiony dzien odbioru, piatek, wiec zamiast isc z kolegami z pracy na piwo, polecialam do domu czekac grzecznie przy domofonie. Nic... W sobote zadzwonilam zapytac co sie stalo i dowiedzialam sie, ze to dostawa od zewnetrznego dystrybutora i zwykle na ten model trzeba czekac pare dni dluzej. Uzbroilam sie w cierpliwosc i czekalam caly nastepny tydzien pytajac cichutko od czasu do czasu co dzieje sie z moim tak niezbednym meblem. Przyszedl weekend i troche skoczyla mi adrenalina. Znowu mam spac w weekend na ziemi?? Nie, nie, nie. Nie ze mna te numery. Zadzwonilam znowu i tym razem kazalam zglosic brzydka reklamacje. Dalej nic. Kolejne dni mijaja i kolejne reklamacje skladam jak ten baran przez telefon myslac, ze w czyms to pomoze. Po jakis 3-4 tygodniach skladania reklamacji i wiszenia na telefonie sluchajac tej samej okropnej piosenki, ktora wlacza sie automatycznie gdy oczekujemy na przekierowanie polaczenia, dostalam szalu. Pani z dzialu reklamacji zapytala mnie czy na imie mi Natalia i czy mieszkam w comunie Renca. Kto? Gdzie??? Tam zawieziony zostal pani materac. Czyli to nie pani? aha. a jak sie pani nazywa? aha. i gdzie pani mieszka? och, jak mi przykro. w ciagu trzech dni dojdzie do pani email z potwierdzeniem reklamacji, po czym na podstawie tego maila skontaktuje sie z pania juz bezposrednio producent lozka i umowi termin dostawy. Jak sie mozna spodziewac, mail oczywicie nie doszedl nigdy, nikt sie ze mna nie skontaktowal. Postanowilam wiec poswiecic jedna przerwe obiadowa i osobiscie dostac sie do biur HOMY i tam narobic dymu. Stracilam nie tylko przerwe obiadowa (1,5h) ale i drugie tyle czekajac w kolejce. Kto mnie zna, ten wie, ze jak jestem glodna, to lepiej sie do mnie nie odzywac. Glod i znuzenie daly w efekcie mieszanke wybuchowa i pani ktora mnie obslugiwala bala sie buzie otworzyc i tylko notowala po cichutku i przepraszala w kolko, ze musialam tyle czekac na lozko. Dwa dni pozniej lozko znalazlo sie w mojej sypialni a ja nie musze juz spac na podlodze. Podsumowujac: piec tysiecy reklamacji zlozonych telefonicznie, nie zostalo nigdy zarejestrowane. Moglabym sobie dzwonic w nieskonczonosc do sklepu bo radosne call center ma wszystko w nosie. Wniosek na przyszlosc? Darowac sobie telefon i wybrac sie na wycieczke osobiscie.
Czujac misje i powolanie, ruszylam wiec spalac kalorie i ciezko zarobione pieniadze. Pierwsza wycieczka zakonczona sukcesem. Spalilam pewnie 500 kalorii biegajac w kolko po markecie, ale i przyswoilam pewnie jakies 1500 przyswajajac obowiazkowa, obrzydliwie sztuczna i przekombinowana kawa ze Starbucksa, a wybralam tylko... baze lozka. Nawet nie rame. Po prostu baze. Na 5 koleczkach. Ach tak, zakupilam tez stolik nocny. Jeden. A sprzedawczyni upierala sie, ze koniecznie musze kupic dwa bo kto kupuje tylko jeden? Coz, nie ulegam presji srodowiska. Umowilam sie na odbior mebli i z kwitkiem udalam sie odpoczac do domu. Stolik nocny przyjechal w milionie czesci w umowionym dniu i nawet o umowionej godzinie, co jest niezwykle rzadkie. Bardzo zadowolona spedzilam 3h na podlodze z pozyczonymi od portierow srubokretami i bawilam sie jak dzieciak przy skladaniu statku kosmicznego z kolekcji Star Wars dla Lego. Misja zakonczona powodzeniem. Stolik stoi (juz miesiac i nic mu nie jest), ale gorzej z lozkiem. Nadszedl umowiony dzien odbioru, piatek, wiec zamiast isc z kolegami z pracy na piwo, polecialam do domu czekac grzecznie przy domofonie. Nic... W sobote zadzwonilam zapytac co sie stalo i dowiedzialam sie, ze to dostawa od zewnetrznego dystrybutora i zwykle na ten model trzeba czekac pare dni dluzej. Uzbroilam sie w cierpliwosc i czekalam caly nastepny tydzien pytajac cichutko od czasu do czasu co dzieje sie z moim tak niezbednym meblem. Przyszedl weekend i troche skoczyla mi adrenalina. Znowu mam spac w weekend na ziemi?? Nie, nie, nie. Nie ze mna te numery. Zadzwonilam znowu i tym razem kazalam zglosic brzydka reklamacje. Dalej nic. Kolejne dni mijaja i kolejne reklamacje skladam jak ten baran przez telefon myslac, ze w czyms to pomoze. Po jakis 3-4 tygodniach skladania reklamacji i wiszenia na telefonie sluchajac tej samej okropnej piosenki, ktora wlacza sie automatycznie gdy oczekujemy na przekierowanie polaczenia, dostalam szalu. Pani z dzialu reklamacji zapytala mnie czy na imie mi Natalia i czy mieszkam w comunie Renca. Kto? Gdzie??? Tam zawieziony zostal pani materac. Czyli to nie pani? aha. a jak sie pani nazywa? aha. i gdzie pani mieszka? och, jak mi przykro. w ciagu trzech dni dojdzie do pani email z potwierdzeniem reklamacji, po czym na podstawie tego maila skontaktuje sie z pania juz bezposrednio producent lozka i umowi termin dostawy. Jak sie mozna spodziewac, mail oczywicie nie doszedl nigdy, nikt sie ze mna nie skontaktowal. Postanowilam wiec poswiecic jedna przerwe obiadowa i osobiscie dostac sie do biur HOMY i tam narobic dymu. Stracilam nie tylko przerwe obiadowa (1,5h) ale i drugie tyle czekajac w kolejce. Kto mnie zna, ten wie, ze jak jestem glodna, to lepiej sie do mnie nie odzywac. Glod i znuzenie daly w efekcie mieszanke wybuchowa i pani ktora mnie obslugiwala bala sie buzie otworzyc i tylko notowala po cichutku i przepraszala w kolko, ze musialam tyle czekac na lozko. Dwa dni pozniej lozko znalazlo sie w mojej sypialni a ja nie musze juz spac na podlodze. Podsumowujac: piec tysiecy reklamacji zlozonych telefonicznie, nie zostalo nigdy zarejestrowane. Moglabym sobie dzwonic w nieskonczonosc do sklepu bo radosne call center ma wszystko w nosie. Wniosek na przyszlosc? Darowac sobie telefon i wybrac sie na wycieczke osobiscie.
Na pocieszenie dodam, ze HOMY nie ma problemu z dowozem mebli z wlasnych magazynow i dowoza o czasie i nie ma z nimi zadnych klopotow. Dostawcy sa mili, dzwonia wczesniej i upewniaja sie, ze ktos jest w domu by meble odebrac. W tym samym sklepie kupilam pozniej kanape i fotel i wszystko dojechalo bez najmniejszych komplikacji prosto do wskazanego przeze mnie kata w mieszkaniu. Zapytac by mozna zatem - dlaczego dalej kupujesz w tym samym sklepie ryzykujac brak punktualnej dostawy? Odpowiedz jest bardzo prosta... TO JEDYNE MIEJSCE W TYM KRAJU GDZIE MEBLE SA ZNOSNEJ JAKOSCI I W ZNOSNEJ CENIE!
IKEA! JESLI TO CZYTASZ TO SPROBUJ SIL W CHILE JESZCZE RAZ! CZEKAMY NA CIEBIE!
Keep calm and love Chile!
Gdzie kupilas to dzielo sztuki?;) dzieki!
ResponderEliminarHOMY ;) jak prawie wszystko inne ;)
ResponderEliminar