Dlugo zastanawialam sie co napisac w nowym poscie a potem zlapalam brzydsza kuzynke grypy - Influenze. To taki wstretny wirus, krewniak ptasiej grypy, ktory wywoluje wysoka goraczke i powoduje, ze mozg nam sie roztapia patrzac bezwiednie w sufit. Tyle o zarazkach. Glownym tematem dzisiejszego posta mialo byc poszukiwanie mieszkan. Chcialam znalezc sobie jaskinie w bezpiecznej dzielnicy, ktora znam i czuje sie w niej dobrze. Niestety gdzie bezpiecznie to nie najtaniej. Wyniki wyszukiwan wiec automatycznie ograniczyly sie same do jedynie kilku mieszkan aktualnie dostepnych ze wzgledu na dostepny niski budzet. Nalezy dodac, ze te mieszkania jednego dnia sa a nastepnego juz nie. W tej dzielnicy wynajmuja sie zwykle z dnia na dzien. I to prawie bez wzgledu na cene. Taki jest popyt na moj sektor. Szybko wiec zorganizowalam sobie liste zwiedzania i w jeden weekend zobaczylam 6 mieszkan plus kilka dodatkowych w czasie przerw obiadowych w ciagu tygodnia. Skonczylam glodna i malo zadowolona.
Zadzwonilam wiec do posredniczki (tutaj 99% mieszkan i domow wynajmuje sie przez posrednikow), ktora pokazala mi pierwsze mieszkanie z mojej listy i zrobilam szybka rezerwacje, zeby mi nie przeszla okazja kolo nosa. Byla koncowka czerwca wiec do 1 lipca wciaz brakowalo pare dni. W miedzy czasie pani posredniczka pisala umowe i negocjowalismy warunki rowniez dla poreczyciela. Kolejny element godny uwagi. W Santiago prawie zawsze prosi sie by najemca mial poreczyciela, u ktorego dochodzi sie naleznosci za najem, gdyby najemca zawinal ogon i zniknal lub zostal bez kasy. Poreczycielem wiec nie moze zostac ktokolwiek. Babcia na mikrej rencie raczej nie spelni wymagan. I najemca i poreczyciel musza zarabiac minimum trzy razy tyle ile wynosi cena najmu a do tego nalezy przedstawic certyfikat o braku zadluzenia w Chile. Jako, ze wciaz nie mam wizy to nie moge sie zadluzyc, wiec na szczescie jeden papier mniej do przedstawienia. Wyslalam wiec umowe o prace, papiery z ostatnia pensja (prosza o 3 ostatnie pensje ale tak dlugo nie pracuje) i te same papiery poreczyciela. Wszystko bylo pieknie i dogadane ostatnie warunki najmu, wiec uznalam, ze czas poswiecic nadchodzacy weekend na zrobienie zakupow do nowego domu. Zakupilam milion gratow do kuchni, zaslonki, szpargaly do lazienki a nawet talerze i odkurzacz i zadowolona czekalam na dzien nastepny by isc podpisac umowe i odebrac klucze, jako ze nastepny dzien to byl juz pierwszy lipca wlasnie. A tu nagle wieczorem kolo godziny 22 dzwoni telefon. Posredniczka ze smutnym glosem (ona w koncu tez traci swoj %) informuje mnie, ze wlascicielka nie chce podpisac umowy. Nagle zmienila zdanie. Myslalam, ze szlag mnie jasny trafi. Pytam spokojnie co sie stalo i czy jest szansa, ze moglabym grzecznie porozmawiac z wlascicielka i sprobowac ja przekonac by jednak te umowe podpisala. Okazuje sie, ze pani Julia, do ktorej mieszkanie nalezy, ma problem z zapisem w umowie "najem na rok przedluzany automatycznie w przypadku braku zawiadomienia o innej decyzji najemcy w czasie x". I jest to umowa absolutnie i totalnie standardowa w Chile. Malo kto pcha sie na najem piecioletni (mowa o uzytku osobistym, nie profesjonalnym) z gory. Wszyscy moi znajomi maja dokladnie taki sam zapis, wszyscy posrednicy wczesniej przedstawiali mi dokladnie ten zapis. Pani stwierdzila, ze to na pewno znaczy, ze ja sobie pojde przy najblizszej okazji i z gory zalozyla, ze bede co rok zmieniac mieszkanie. Nie winie jej, ma prawo tak myslec, ale obawiam sie, ze dlugo nie znajdzie najemcy gotowego podpisac na wiecej niz rok. I nie dalo sie jej przekonac i nie przeprosila nawet, ze zmienia decyzje na noc przed podpisaniem umowy. Trudno, jej strata. Pare dni pozniej znalazlam mieszkanie identycznych rozmiarow i w tej samej cenie w budynku obok, ale z dwoma basenami (jeden kryty, drugi nie), z dwiema miejscowkami na dachu na grilla (a widok z 30 pietra jest nieziemski) i ze swietnie wyposazona silownia. Umowa podpisana. Przeprowadzka wreszcie zalatwiona. Siedze wiec sobie na stolku barowym i patrze na pusty salon i tak sobie mysle... czy temat mieszkania kiedys sie uspokoi? W dniu przeprowadzki okazalo sie, ze z umywalki cieknie na podloge. Nie ma problemu, wlasciciel napawi. To w koncu nie moja wina. Wlasciciel wyslal dwoch lebkow kolumbijskich. Probowali na plaster i uszczelniaczem. Coz, pech. Nie trafili nawet w miejsce przecieku... musza wrocic i naprawic. Kiedy? Mañana. No przeciez! Pozniej okazalo sie, ze instalacja lamp na suficie wymaga wiertarki. Nie mam wiertarki. Kolezanka ma przyjechac i pomoc. Od srody do niedzieli pare dni minelo i dalej zyje jak kret. Do piwnicy potrafie wlamac sie sama, wiec musze zamontowac dodatkowa klodke. Bez wiertarki nie da rady. Czekamy wiec na kolezanke. Internetu sama nie moge zalozyc bo nie mam dowodu osobistego miejscowego, bo nie mam wizy. A wizy nie mam bo extranjería mas czas do 6 wrzesnia by mi ja dac i przeciez nie da mi jej wczesniej
Bo po co? Kolezanka zaoferowala, ze zalozymy internet na jej nazwisko. I tak sobie zyje na lasce kolezanki i czekam i czekam. Nie bede przeciez narzekac bo nie wypada. Robi mi w koncu przysluge. Wiec pozostaje czekac. W miedzy czasie szukajac mozliwosci udoskonalenia poziomu zycia postanowilam powiesic zaslonki. Wchodze na stolek, probuje sciagnac palak i... nie da rady. Sa trzy mocowania. Dwa po bokach i jedno na srodku. Na srodkowym oparta jest rurka i szybko okazuje sie, ze to dwie rurki polaczone w srodku kartonem zwinietym jak cygaro a na zewnatrz polaczone plastrem. Szybka mysl - rozerwe plaster, powiesze zaslonki i zakleje z powrotem. Tak tez zrobilam. Zaslonki wisza. Na plaster. Myjac podloge zauwazylam, ze jeden cokolik odpadl gdy przypadkiem dostal mopem za mocno. Okazalo sie, ze rowniez trzymal sie na plaster. Wyczyscilam wiec miejsce po starym i przykleilam nowy. Trzyma sie mocno. Wniosek: w Chile wszystko trzyma sie na plaster. Koncze ten post bo widze, ze i drugi cokolik sie odchylil. Ide po plaster...
W nastepnym odcinku o meblach. Bedzie wesolo :)
Bo po co? Kolezanka zaoferowala, ze zalozymy internet na jej nazwisko. I tak sobie zyje na lasce kolezanki i czekam i czekam. Nie bede przeciez narzekac bo nie wypada. Robi mi w koncu przysluge. Wiec pozostaje czekac. W miedzy czasie szukajac mozliwosci udoskonalenia poziomu zycia postanowilam powiesic zaslonki. Wchodze na stolek, probuje sciagnac palak i... nie da rady. Sa trzy mocowania. Dwa po bokach i jedno na srodku. Na srodkowym oparta jest rurka i szybko okazuje sie, ze to dwie rurki polaczone w srodku kartonem zwinietym jak cygaro a na zewnatrz polaczone plastrem. Szybka mysl - rozerwe plaster, powiesze zaslonki i zakleje z powrotem. Tak tez zrobilam. Zaslonki wisza. Na plaster. Myjac podloge zauwazylam, ze jeden cokolik odpadl gdy przypadkiem dostal mopem za mocno. Okazalo sie, ze rowniez trzymal sie na plaster. Wyczyscilam wiec miejsce po starym i przykleilam nowy. Trzyma sie mocno. Wniosek: w Chile wszystko trzyma sie na plaster. Koncze ten post bo widze, ze i drugi cokolik sie odchylil. Ide po plaster...
W nastepnym odcinku o meblach. Bedzie wesolo :)
Świetny post :)! trafiłam na niego bo sama się zbieram do wyjazdu do Santiago , obecnie mieszkam w Francji. W Chile przyjedzam na dwa miesiące , pozyc zakochać się w tym "dziwacznym" ależ jakim pięknym kraju :) zastanawiam czy na ten czas wynająć pokoj czy życ w hostelu, niestety mój hiszpański jest podstawowy . Pozdrawiam ;) wspaniały blog , czytam posty pokoleji :)
ResponderEliminarŚwietny post :)! trafiłam na niego bo sama się zbieram do wyjazdu do Santiago , obecnie mieszkam w Francji. W Chile przyjedzam na dwa miesiące , pozyc zakochać się w tym "dziwacznym" ależ jakim pięknym kraju :) zastanawiam czy na ten czas wynająć pokoj czy życ w hostelu, niestety mój hiszpański jest podstawowy . Pozdrawiam ;) wspaniały blog , czytam posty pokoleji :)
ResponderEliminarDziekuje pieknie za mile slowa! Jesli potrzebujesz pomocy albo masz jakies pytania zwiazane z Chile czy Santiago, to oczywiscie postaram sie pomoc jak tylko potrafie. :)
ResponderEliminar