jueves, 24 de abril de 2014

Expomin 2014 i o partnerstwie Chile i Polski w gornictwie.

Jako, ze wciaz nie moge zaczac normalnej pracy a szefowie polecieli do Europy, to przypadla mi jako "nagroda pocieszenia" wycieczka na miedzynarodowe targi EXPOMIN, odbywajace sie w tym tygodniu (21-25 kwietnia) w Santiago. Jezeli interesuja Was takie tematy jak energetyka, paliwa, gornictwo i wszystko co sie z tym wiaze, to sa to dla Was najwazniejsze targi na swiecie. Co roku coraz wiecej firm stara sie o miejsce na targach. W tym roku przybyly firmy reprezentujace lacznie 35 panstw. W tym i Polska. To nie tylko targi ale tez mnostwo konferencji, spotkan, rozmow i prob znalezienia odpowiedniego partnera biznesowego czy przedstawiciela na lokalnym rynku dla firm zagranicznych. Na poczatku dosc niechetnie podeszlam do tematu. Gornictwo? Maszyny? Co ja tam bede robic? To takie malo damskie... Szybko sie jednak dowiedzialam, ze nie moglam sie bardziej pomylic. W przemysle gorniczym pracuje wiele kobiet, maszyny sa naprawde fajne a kopalnie to nie tylko brud i pyl. O moich doswiadczeniach na targach dzis postaram sie opowiedziec w skrocie. Inaczej nie starczyloby cyber przestrzeni na wszystkie obserwacje.
Mysle, ze Chile to idealny gospodarz tego wielkiego przedsiewziecia. Az 16% (dane na 2012 r.) PKB w Chile generowane jest przez przemysl gorniczy. Procent ten podwaja sie gdy dodamy do tego caly sektor uslugowy zwiazany z gornictwem. Gornictwo to tez duzo miejsc pracy. W tym przemysle pracuje ponad 300.000 ludzi (cala populacja Chile to ok. 16 milionow, z czego polowa zyje w Region Metropolitana - czyli calym regionie, w ktorym znajduje sie Santiago). W 2012 r. Ministerstwo Gornictwa otrzymalo i zatwierdzilo wiele projektow opiewajacych lacznie na kwote 100 miliardow dolarow, z czego 75% dotyczy wydobycia miedzi. Ladnie ujmuje sie to tutaj prostym, acz chwytliwym haslem - 1 USD zainwestowany w gornictwo generuje 1 USD w innym sektorze gospodarki Chile. Kraj ten jednak stoi przed duzym wyzwaniem. Obecnie boryka sie z problemem nizszej jakosci produktu w stosunku do tego co oferuje reszta swiata. Do tego wciaz spadaja ceny mineralow a rosna koszty produkcji. Wniosek prosty. By zarobic trzeba produkowac wiecej i wiecej. A koszty produkcji nie sa male.  Koszty energii to ok. 20% kosztow calej produkcji, a w przeciagu 5 lat szacowany wzrost zuzycia moze osiagnac 40%. To samo tyczy sie wody - tu rowniez szacuje sie wzrost zuzycia o 40%.  Chilijczycy z tej prostej przyczyny chetnie wyciagaja lapki do zagranicznych firm oferujacych innowacyjne technologie, ktore pomoga usprawnic procesy wydobycia i zmniejszyc jego koszty. Czyli niby raj dla polskich firm dostarczajacych czesci czy maszyny. Nie znam sie na tym sektorze zupelnie, wiec ciezko ocenic mi jakie moga istniec przeszkody czy "haczyki". Wiem jedno, dzisiejsze spotkania pomiedzy dyrektorami polskich i chilijskich firm poszly bardzo dobrze i zapewne przynajmniej 2 z 14 obecnych na targach polskich firm wyjada stad z wielkimi sukcesami i dobrymi perspektywami na przyszlosc. Potrzebne jest tu wsparcie w wielu dziedzinach - transport, energia, konserwacja maszyn, geologia, IT, bezpieczenstwo, maszyny a nawet i jedzenie. Na chwile obecna na rynku istnieje ok. 5.000 dostawcow uslug, z czego 9% to przedsiebiorstwa duze. 100 firm koncentruje az 35% calej sprzedazy. Lacznie firmy te osiagaja przychodzy w wysokosci 12 miliardow USD. To najwiekszy rynek, tuz za samym wydobyciem. Jest duze pole do dzialan. Dodatkowym atutem dla polskich przedsiebiorcow moze byc fakt, ze ich chilijscy koledzy po fachu z jakiejs dziwnej, nieznanej mi przyczyny nie eksportuja swoich produktow do sasiadow latynosow. Kolejnym bardzo istotnym elemtentem jest fakt, ze tutejsze spolki sa samofinansujace sie i zagraniczne spolki maja duze szanse otrzymac finansowanie na bardzo dobrych warunkach (tak przynajmniej twierdzi tutejszy ex-minister gornictwa). Dlaczego to wlasnie my moglibysmy zostac odpowiednimi partnerami biznesowymi dla Chile? Mysle, ze kazdy wie, jak wazny jest przemysl gorniczy w Polsce, ale dla poparcia tezy przytocze pare przykladow. Polska to numer 1 w UE jesli chodzi o wydobycie miedzi. W rankingu swiatowym plasujemy sie na 9tym miejscu. Jako produkt uboczny w kopalniach miedzi wydobywane jest tez srebro. W produkcji srebra nie ma od nas lepszych - numer 1 na swiecie. Wydobywajac z ziemi rozne mineraly (lit, sol, jod, srebro, miedz, wegiel kamienny, ropa, gas, selen, itd) nauczylismy sie bardzo zroznicowanych metod. Istnieja obecnie 2002 zaklady gornicze w Polsce zatrudniajace ok. 150.000 ludzi i laczna produkcja w tym sektorze to 430 milionow ton rocznie. Potezna galaz polskiego przemyslu, bez watpienia. Do tego Polacy doceniani sa na swiecie za osiagniecia technologiczne - np. drony, ktore tak chetnie wykorzystuje armia w USA czy patent na produkcje grafenu (to taki interesujacy nowy wynalazek - material 300 razy twardszy od stali ale wciaz gietki; wykorzystywany moze byc np do ekranow telefonow). Ranking uczelni swiatowych przedstawia nasze uczelnie techniczne dosyc wysoko bo UW zajmuje miejsce 274, "Jagielonka" - 328 a uniwersytet w Poznaniu - 344. Obecnie na polskich uczelniach ok. 100 tysiecy studentow uczy sie na kierunkach gorniczych. Polak potrafi, a chilijczyk to wie.
Oczywiscie pierwsze co przychodzi nam na mysl w temacie polskiej firmy zwiazanej z sektorem wydobywczym to.... KGHM Polska Miedz S.A. Stand KGHM znajduje sie juz w pierwszym gigantycznym, metalowym namiocie targow EXPOMIN. Postanowilam wiec obadac kto tam siedzi i czy jest ktos kto mowi po polsku. Steskniona troche za jezykiem ojczystym najpierw wypytalam hostesse o doslownie wszystko, udajac bardzo zainteresowana firma i nawet chciala mi wcisnac gruby album o Polsce wydany oczywiscie przez KGHM. Piekna pamiatka ale postanowilam pozostawic obcokrajowcom przyjemnosc poznania naszych kolorowych krajobrazow. Gdy wreszcie zostalam zauwazona przez pracownikow firmy z Polski podeszli i sie przywitali. Zaprosili mnie na kanape na krotka pogawedke. Juz po pierwszym zdaniu wiedzialam dobrze, jak bardzo wymuszona jest ta rozmowa ze strony mojej rozmowczyni, ktora wedle informacji na wizytowce, pracuje jako brand manager. Pani ta przyleciala nie tylko na targi ale rowniez obadac projekt Sierra Gorda, ktorym KGHM zajmuje sie juz prawie od 3 lat. Widziala rowniez pustynie i opowiadala o wszystkim z absolutnym brakiem zainteresowania czymkolwiek. Pomyslalam sobie wtedy, ze zal mi w sumie tej kobiety bo wyglada na czlowieka pozbawionego pasji i checi zycia i wlasciwie przezywania tego zycia, zamiast tak sobie trwac z dnia na dzien jak robocik. Gdybym ja pracowala w Polsce i firma wyslalaby mnie do Chile i mialabym okazje zobaczyc pustynie i kopalnie miedzi na wlasne oczy, to wylabym ze szczescia. Nie dosc, ze wycieczka droga to do tego czasochlonna. Normalnie malo kto z nas wybiera sie az na koniec swiata w celach turystycznych. Ja wciaz na pustyni nie bylam, choc mam do niej o wiele blizej i caly czas mysle o tej wyprawie. Kiedy, za ile, gdzie nocowac, itd. Do tego na stole przede mna stala pusta butelka po piwie. A byla godzina 12:30. Moge to tylko podsumowac cytatem: "Jestesmy tu tylko w celach wizerunkowych".
Poszlam dalej przemierzac budynki i wystawy maszyn. W azjatyckiej czesci znajdowaly sie nawet inteligentne roboty skrecajace automatycznie same jakies dziwne srubki. Nie znam sie zupelnie na technologii wiec jest to dla mnie tak skomplikowane jak jezyk w jakim rozmawiaja tworcy tej dziwnej maszyny, ale zdecydowanie bylo na co popatrzec. Czy za kilkadziesiat a moze kilkanascie lat bedziemy musieli chodzacym robotom ustepowac drogi na takich targach? Zdecydowanie jednak najciekawsza maszyna byl mechaniczny kret, czy bardziej profesjonalnie - kombajn chodnikowy.



Maszyna pochodzi ze strony internetowej jej producenta - FAMUR. Kret...wypelzl spod ziemi sam. (kobieta.gazeta.pl)

Pierwszego dnia moim glownym celem wizyty byl stand zorganizowany przez ICEX (instytucja dzialajaca przy Ministerstwie Gospodarki w Hiszpanii oraz za jej granicami, zajmujaca sie handlem zagranicznym i eksportem). ICEX sprowadzil ze soba na targi 17 spolek. Niektore z nich wciaz nie posiadaja oddzialu czy reprezentacji w Chile i przyjechaly na probe, zobaczyc "co w trawie piszczy". Majac okazje poznac juz wczesniej pare osob z ambasady oraz ICEX, bylo mi latwiej nawiazac kontakt z pozostalymi hiszpanami. W drodze powrotnej nagle zaslyszalam jezyk polski. "Sciagnij zdjecia z aparatu". Nie przeslyszalam sie? Nie, nagle oczom mym ukazal sie wielki na ponad 150 m kwadratowych stand z polskimi firmami. Wielka radosc, ze jest nas tu wiecej i nie tylko KGHM. Wszyscy byli bardzo mili, ciekawi i pozytywnie nastawieni do zycia. A do tego duzo osob mowilo po hiszpansku bardzo plynnie i elegancko. (Tu pozdrawiam pewna pania Karoline. Jesli kiedys trafi na tego bloga, to bedzie wiedziala, ze to o nia chodzi.) Dostalam nawet krowke "ciagutke", ktora przyleciala samolotem prosto z Polski. Ok, z przesiadkami. Nie ma az takich luksusow na tej linii. Robiac wycieczke po polskich standach wpadlam tez na swego rodzaju recepcje - przedstawiciela. Okazala sie to byc pewna mloda kobieta, ktora pracuje w polskiej ambasadzie w Santiago. Chwile pozniej, gdy uslyszala polski glos, podeszla pani Ambasador RP i uscisnela mi dlon. To bardzo mila niespodzianka, poznac nagle ambasadora swojego kraju. Jakis czas temu dostalam maila z zaproszeniem na obchody kolejnej rocznicy Konstytucji RP w posiadlosci pani Ambasador, zatem milo bylo poznac osobe, do ktorej mam sie wybrac. Nie jestem zadnym VIPem, po prostu wysylajac kiedys maila z paroma pytaniami do ambasady, zapisali moj adres email w bazie danych i postanowili uzyc go w odpowiednim momencie. Pewnie jak i tysiac innych osob. W kazdym razie, do rezydencji sie wybiore, toast wzniose i zdam relacje.
To tyle na dzis o EXPOMIN, maszynach i przemysle gorniczym. Milego weekendu!

jueves, 17 de abril de 2014

Mule za (prawie)darmo i (prawie)odkrojony palec

Przygnebiona troche brakiem wizy, przez ktory nie pojade na "wycieczke" z pracy do Europy, poszlam odwalic kolejne nudne zakupy w supermarkecie. Do tego perspektywa samotnej Wielkanocy w Santiago podczas gdy prawie wszyscy nasi znajomi szaleja gdzies w gorach albo na wsiach chilijskich. Caly dzien byl jakis taki bez sensu. Ok, powiedzmy sobie szczerze - nie kazdy dzien musi byc super i nie zawsze musimy sie usmiechac. Czasem jest ok nie chciec sie usmiechac. Przechadzajac sie na sile po alejkach marketowych i absolutnie bez swiatecznej kuchennej inspiracji nagle wpadlam przypadkiem na lodowke, z ktorej usmiechaly sie do mnie mokre, jakby prosto z morskiej wody mule. Na lodowke doslownie wpadlam, a konkretniej zostalam popchnieta przez rozpychajaca sie grubsza kobite, ktora probowala zalatwic zakupy, pewnie tak jak i ja, na ostatnia chwile. Wrocmy do muli. Cos jak milosc od pierwszego... Nie! To mule! Co ja plote. No dobra, zakochalam sie w nich. Postanowilam przygarnac wielka siate muszli i zabrac ze soba do domu. Wyszedl ponad kilogram (nawet sporo ponad kilogram) ale najlepsza byla cena!! 990 peso (!!!!!) za kilo! Oczom nie dowierzalam. To jest przeciez niewiele ponad 5 zlotych! Specjalnie wzielam "za duzo" korzystajac z tak atrakcyjnej ceny, bo wiem ze czesto nie wszystkie skubance sie otwieraja i ze smutkiem trzeba niedobitki wyrzucac. W domu szybkie przygotowania - maslo czosnkowe, bagieta, piec. Siekanie szalotki, odkorkowanie wina, pare mini pomidorkow do smaku, oliwa i gotowe. 
Moment na dygresje. Juan i ja ostatnio ogladamy serie o wampirach True Blood co wieczor. Tak sie jakos wczulismy w atak wampira, ze naszym glownym celem stalo sie przestraszenie drugiej osoby i zbieramy punkty, komu lepiej wyjdzie atak. Dzis na pewno Juanowi nalezy sie max punktow. Gdy ja bylam w kuchni i siekalam szalotki, podelec zakradl sie do drzwi wejsciowych i po cichu przekrecil klucz w zamku. Gdy znalazl sie juz w kuchni, ktora znajduje sie tuz obok wejscia do mieszkania, wydal z siebie okropny syk i akcja faktycznie (jak na prawdziwa historie o wampirach przystalo) skonczyla sie rozlewem krwi, a i przy okazji przerazliwym wrzaskiem. Wrzasnelam tak glosno, ze slyszal mnie na pewno caly budynek. Zadzwonil nawet portier po paru chwilach zapytac czy wszystko w porzadku i czy nie znalazlam jadowitego pajaka gdzies w domu.. Drzwi wejsciowe oczywiscie wciaz byly otwarte zebym nie zorientowala sie, ze juz wszedl do domu. Cale szczescie, ze nasze noze sa dosc tepe bo male zadrasniecie wzdluz palca mogloby sie skonczyc inaczej jego utrata. Chwilowo Juan wygrywa 2:1. Jak Real i Barca w ostatnim meczu. Nie dam sie tak latwo pokonac. Juz ja mu pokaze! 
Wracamy do muli. Zaczelam z nadmiaru ostroznosci i potrzeby higieny myc i skrobac kazda muszle po kolei. Znamy wszyscy powiedzenie, ze jak muszle sa otwarte przed gotowaniem to znaczy, ze trup i do wora z nim. Sprawdza sie to w miejscach gdzie nie ma latwego dostepu do swiezych owocow morza. Moje mule na poczatku byly troszeczke otwarte, ale gdy probowalam wyrwac im z paszcz kawalek glona by zbadac ich zywotnosc, to natychmiast zamykaly muszle a po wrzuceniu do wody wypuszczaly ochoczo babelki. Czyli chyba nie ma lepszego dowodu na to, ze zywe byly i do tego w dobrej formie. Z calej tej wielkiej siaty w plastikowym worze wyladodowalo tylko kilka sztuk i to pewnie tez tylko wylacznie z nadmiernej ostroznosci. Mule w winie... Ach! Pycha! Wylizywalismy nawet "zupe" z garnka. Ups! Wstyd sie przyznac.  Jedynym minues bylo to, ze niektore muszle nie otworzyly sie w garnku. Jak zawsze. Jak nie odpadna w pierwszej selekcji to nawala przy drugiej. Czyli zapas jednak zawsze dobrze miec, a juz na pewno gdy daja prawie darmo!
Drugim wielkim zaskoczeniem dnia byla wiadomosc o tym, ze w Chile tez maluje sie pisanki i obstawia wszystko puchatymi, malymi kurczakami i czekoladowymi zajacami. Te tutejsze zajace jednak wygladaja jak z outletu w USA, gdzie te najbardziej kiczowate i pstrokate nie sprzedaly sie w kluczowych marketach. Zakupilam wiec tylko dodatkowe opakowanie jaj i pobieglam szybko z wozkiem po farby i pedzelki, nie dajac sie wpedzic w kupowanie brzydkich krolikow tylko po to by je... kupic. I tak jedza je tylko male dzieci i po odgryzieniu glowy biednemu krolikowi juz im ochota przechodzi. Pisanek nie robilam juz tak dlugo, ze nie pamietam nawet kiedy mial miejsce ostatni raz. Po morskiej kolacji zasiadlam wiec do malowania pierwszych warstw farby na tlo i jutro rano zamierzamy z Juanem zrobic miedzynarodowe pisanki dla kazdego znajomego na emigracji, z ktorym bedziemy sie widziec w sobote na zbiorowym grillu sierot, ktore zostaly w miescie na swieta. Czuje niestety, ze polskie jajo wyjdzie najbrzydsze bo biala farba rozprowadza sie fatalnie i zostawia smugi albo puste miejsca. Stety albo i niestety jajo to przewidziane jest dla mnie. Wesolych jajek zycze wszystkim i mniej kiczowatych krolikow! (Chociaz troszke kiczowate musza byc!) Nie przejedzcie sie! 


Ps. Po prawej stronie, na pasku znajduje sie ikonka aplikacji Instagram, ktora powiazalam tematycznie z tym blogiem. Szybka i latwa forma dodawania zdjec a przy okazji i zapowiedzi nadchodzacych postow. Zapraszam do sledzenia mnie na Instagramie. 

miércoles, 16 de abril de 2014

Od turysty do profesjonalisty - zmagania wizowe (Part 1)

Pisze te notke wciaz nie posiadajac wizy, ale juz przynajmniej wiem dobrze jak caly ten proces przebiega. Bedzie to krotki, paroodcinkowy cykl o zmaganiach wizowych w Chile. Juan w tym momencie znajduje sie w biurze policyjnym i dopelnia formalnosci. Spokojnie, nic nie przeskrobal. Tutaj kazdy obcokrajowiec musi przez to przejsc. Ale wrocmy do poczatku.
Pisalam wczesniej o Extranjerii, czyli departamencie tutejszego odpowiednika MSW. Pelna nazwa to Ministerio del Interior y Seguridad Pública, Departamento de Extranjería y Migración. Budynek Extranjeríi miesci sie w centrum, na jednej z gorszych ulic (Calle San Antonio 580, Santiago Centro), gdzie tylko dzieci szatana chodza z cwanym usmiechem na twarzy. Zlodziejstwo, prostytucja, naciagacze, uliczny handel tandeta jako przykrywka by wyrwac czlowiekowi portfel lub gotoweczke, gdy tylko je wyjmie z kieszeni by dokonac platnosci. W skrocie: nalezy omijac szerokim lukiem a do przekletej Extranjeríi wybierac sie nalezy tylko gdy jest to absolutnie niezbedne. Mnie osobiscie probowano okrasc na szatanskiej ulicy cztery razy podczas jednej przechadzki. W tym na probe kradziezy rzucila sie pewna czekoladowa pieknosc ewidentnie trudniaca sie najstarszym zawodem swiata. Pomyslalam wtedy - co za podla ironia...Gdyby ktoras proba okazala sie byc udana to stracilabym paszport w drodze po wize, czyli element kluczowy. Malo smieszne. Doszlam wreszcie cala i zdrowa z torba i paszportem do tego przekletego miejsca. Tu czekala na mnie kolejna niespodzianka. Sa dwie drogi - mozna umowic wczesniej wizyte poprzez strone internetowa (extranjeria.gob.cl)  i czysto teoretycznie nie stac w kolejce, lub zrobic to tak jak ja (wtedy nie wiedzialam o opcji numer 1), czyli przyjsc i poprosic o numerek i stac godzinami w kolejce. Najsmieszniejsze jest to, ze zeby dostac numerek, rowniez trzeba swoje odstac w kolejce do pana, ktory te numerki wydaje. Dla kazdego z inna literka na poczatku (znacie ten mechanizn. Jak na poczcie), w zaleznosci od sprawy, ktora musi zalatwic. Oczywiscie moja literka wskazywala najdluzsza kolejke - ok. 140 osob przede mna. Jak za dawnych czasow w KRSie w Warszawie. Wiedzac wczesniej, ze kolejki sa spore, specjalnie nie wypelnialam wnioskow wizowych w domu. Poszlam po pare formularzy i wypelnilam na spokojnie kilka z nich w roznych wersjach. Nie bylam do konca przekonana co do kilku pol wiec na wszelki wypadek przygotowalam wersje zapasowe zeby przy okienku nie blokowac kolejki i nie wypelniac na gwalt kolejnych druczkow. Poszlam rowniez w miedzy czasie na parter by zrobic zdjecia w odpowiednim formacie (jedyne 1500 peso). Wciaz zostalo mi troche czasu, wiec usadowilam sie miedzy innymi oczekujacymi na swoja kolej. Podczas calego tego oczekiwania mialam swietna okazje przyjrzec sie ludziom, ktorzy przybyli zrezygnowani zalatwiac swoje sprawy. Mialam wrazenie, ze wiekszosc z nich albo swiezo wyszla z wiezienia za potrojne morderstwo albo przynaleza do jakiegos latynoskiego gangu. Nie widzialam zadnej osoby, ktora wygladalaby jak ja - nie pod wzgledem rasy czy narodowosci, ale takiej ktora przyszla tam prosic o wize bo dostala "normalna" (ach, posypie sie krytyka zaraz na mnie...) prace, byla zadowolona z zycia, chciala cos zalatwic, wygladala schludnie, ale tez biorac pod uwage okolice urzedu nie do przesady, czy po prostu "europejsko". Mowie o tym tylko dlatego, ze duzo czyta sie w gazetach, ale tez i widzi samemu na ulicach, ilu obcokrajowcow (a przede wszystkim Hiszpanow) przyjechalo tu do pracy i nieraz zajmuja oni stanowiska bardzo wysokie. Nienawidze takich szufladkujacych okreslen jak "normalna praca" czy "europejski wyglad". Wszyscy jestesmy rowni, kazdy ma taka prace jaka ma. Nie potepiam tez pani, ktora chciala mnie okrasc (ze wzgledu na jej glowna profesje, nie dlatego, ze chciala mnie okrasc, bo to akurat tepic trzeba). Kazdy jakos walczy o byt. Europejski wyglad to tez, ze tak powiem brzydko, bullshit. Mam wrazenie, ze to nasza odpowiedz na haslo "American Dream". Tyczy sie on tylko pieknych stolic starego kontynentu. Przecietny pan na wsi dlubiacy w pomidorach nie wyglada wcale europejsko, ale stworzylismy jakis taki dziwny mit i szablon, ktorego sie trzymamy. Wiec zeby latwiej bylo zrozumiec, co mialam na mysli postanowilam posluzyc sie tym okresleniem zrozumialym przed wszystkich. Kolezka, ktory siedzial obok mnie, lamal co najmniej 5 zasad z "dress code", ktorego musielismy pilnowac sie w szkole w USA. Przede wszystkim jednak rzucala sie w oczy spora okragla blizna na ramieniu i wskazujacy w jej strone wielki wytatuowany pistolet. Przelknelam glosno sline i postanowilam zajac sie swoimi sprawami zanim kolezka zorientowalby sie jak bardzo interesuja mnie jego. Wtedy obok mnie usiadla pewna dziewczyna z fioletowymi wlosami i milionem kolczykow, w kazdym dostepnym do przeklucia miejscu. Podarte rajstopy, krotka spodnica, wymietoszona koszula i czarne oko. Ktos rzul gume za glosno i pewna grubsza pani o trudnym do opisania kolorze skory (byla prawie czerwona a jednak wciaz brazowa) rzucila sie z wrzaskiem, ze ona probuje w spokoju medytowac a on jej przeszkadza. Nie wiem jak w ogole probowala tam medytowac bo spokoj to ostatnia rzecz, ktorej bym szukala w tym miejscu. W kolko ktos krzyczal cos i wyzywal pracownikow od powolnych malp, idiotow czy dalej nie wartych przytaczania epitetow. Gdy wreszcie przyszedl na mnie czas, podreptalam do biurka i uslyszalam po dwoch sekundach, ze nie mam co tam robic bo mnie nie obsluza. HE? Ale jak to mnie nie obsluza? Przeciez mam caly zestaw papierow by ubiegac sie o visa temporaria i sama pani przyznala, ze dobrze wypelnilam wszystko oraz skompletowalam plik. No tak, ale pani tu jest legalnie, nie ma nalozonej kary, nie ma problemow z prawem, itp. Legalnie owszem i jestem ale na odwrocie formularza bylo napisane, ze nalezy zalatwiac te sprawy osobiscie, wiec przyszlam. Alez proooosze paaani, to stare formularze. Teraz to sie tylko poczta wysyla papiery. Czyli co? Chce mi pani powiedziec, ze caly ten dzien zmarnowalam i nie zalatwie nic i nie da sie zrobic absolutnie zadnego wyjatku? Tutaj nawet probowalam swojego starego triku (skutecznosc 90%), czyli rozplakac sie i zmyslic jakas historie o tym jak to musze to zalatwic, bo moj pracodawca nie bedzie czekal na mnie tak dlugo itp. Niestety...widac ci, ktorzy okupowali lawki w tej sali dobrze znali te triki przede mna i cwaniaki uodpornili pracownikow. Zostalam odeslana do domu. W przeciagu kilku nastepnych dni zdazylismy z HRem firmy zmienic podejscie i podpisalismy przed notariuszem umowe o prace, wyslalam papiery o inny rodzaj wizy - sujeta a contrato,co mialo na celu przyspieszenie procedur, ale do dzis papierow z urzedu nie dostalam. Mija dwudziesty dzien oczekiwan na pozwolenie o prace.


jueves, 10 de abril de 2014

"Sprzedam parke polakow reproduktorow"

Ciag dalszy historii produktow made in Poland musi nastapic. Nie ma wyjscia. "Wykopalam" z internetu tyle rzeczy, ze nie sposob pominac wszystkie te ciekawostki.
Zaczne od rzeczy nie wymagajacych zadnego przedstawiania. Dzial monopolowy. Wodka Belvedere, Zubrowka i wodka Wyborowa w wielu smakach, o ktorej zapomnialam wspomniec wczoraj. Nie tylko widzialam Wyborowa w marketach na polkach, ale rowniez mialam okazje leczyc skutki jej spozywania w domu Brazylijczykow. Bylo dla mnie wielkim zaskoczeniem, gdy kolezanka poprosila mnie bym podala jej wodke gruszkowa z szafki i mym oczom ukazala sie Wyborowa. Nie jedna butelka. Wszystkie smaki i to z zapasem. Pomyslalam wtedy: "no nieee, niemozliwe! Jestem w Chile, w domu Brazylijczykow, 90% ludzi na imprezie to Brazylijczycy, ja jedna z Polski a tu w szafce cala bateria polskiej wodki. Cos jeszcze bedzie w stanie mnie zaskoczyc?". A i owszem. Dzis zaskoczylo mnie wiele produktow. Przede wszystkim wodka, o ktorej istnieniu nie mialam zielonego pojecia - Snow Leopard. Dowiedzialam sie, ze to rowniez nasza rodzima produkcja. Kto zna, niech mi cos o niej opowie.
Skoro juz jestesmy w supermarkecie, to przejdzmy dalej do kolejnego dzialu. Zatrzymujemy sie przy polce z bezglutenowymi waflami ryzowymi marki Kupiec. Brzmi znajomo? Wafle te sa absolutnym hitem i w internecie az huczy od ilosci pozytywnych komentarzy ludzi na diecie bezglutenowej. Osobiscie nie tylko nie stosuje takiej diety, ale tez nie lubie wafli ryzowych, stad pewnie nigdy bym sie o nich nie dowiedziala podczas prawdziwej wycieczki do supermarketu.
W niektorych supermarketach (tych prawdziwych) czasem znajduje sie dzial sportowy. Przyjmijmy, ze i w moim wyimaginowanym supermarkecie mozna zakupic rowery. Okazuje sie, ze marka KROSS podbila nie tylko polski rynek, ale rowniez tutejszy. Poczytalam blogi poswiecone tej tematyce i dowiedzialam sie, ze jest to marka bardzo ceniona przede wszystkim za stosunek jakosci do ceny oraz bezproblemowosc tychze rowerow. Swietna wiadomosc, kolejny polski produkt dobrze oceniany.
Ostatnim przystankiem podczas naszej podrozy ze sklepowym wozkiem bedzie dzial z zabawkami. Tu tez sie nie zatrzymuje podczas robienia zakupow, wiec internet znow okazal sie bardzo pomocny. W tym dziale mozemy zakupic klocki firmy COBI. Takie "legopodobne" male modele do skladania z wielu wielu czesci. Male dzieci zwykle nie pisza komentarzy w internecie wiec ciezko mi powiedziec na ile jest to hit, natomiast w opisach sklepowych marka jako taka dostaje bardzo pozytywne opinie i opisywana jest w sposob bardzo pochlebny. Polacy gora!
W drodze do wyjscia mijamy rozne stoiska. Byc moze jednym z nich jest opisany wczoraj Inglot, a byc moze Vipera. Kolejny polski produkt. Nie mam zadnego doswiadczenia z ta marka, ale to co wiem na pewno, to ze ich standy sa bardzo podobne do Inglota. Opakowania rowniez sa ludzaco podobne. Nie wiem nic o jakosci, za to wiem, ze to tania marka. Nastepna polska marka kosmetyczna tu dostepna to JOKO. O JOKO rowniez niestety z wlasnego doswiadczenia nie wiem nic, poza tym ze chilijki oceniaja ja jako marke tania, nie najlepszej jakosci i raczej maja do niej stosunek obojetny.
Przenosimy sie do innej czesci miasta. Jestesmy w centrum Santiago. Pewien interesujacy pan chilijczyk otworzyl sklepik pare lat temu, do ktorego zaczal sprowadzac produkty gourmet z Europy. Mozna u tego ciekawego pana zakupic na przyklad czekoladki Solidarnosc. Jeszcze sie osobiscie do sklepu nie wybralam, ale czytalam, ze pan mial w planach przywiezc rowniez slodycze Wawel oraz inne polskie popularne czekoladki. Wycieczka na pewno zostanie zaplanowana a relacja z niej zdana.
Co jeszcze polskiego moza w sklepach zakupic? A na przyklad porcelane "Bolestawcu" badz bardziej po polsku porcelane z Boleslawca. Niestety miejscowym nie zostalo wytlumaczone jak sie wymawia czy chociaz zapisuje nazwe produktu, ktory sprzedaja. Nic nie szkodzi, kazdy Polak sie domysli a miejscowemu to i tak roznicy nie zrobi. Porcelana tania nie jest, wzory calkiem interesujace, Jak sobie radzi na tutejszym rynku, nie wiem i ciezko mi to sprawdzic. Sprawdze za pol roku czy wciaz jest dostepna.
Odpowiednikiem naszego Allegro jest tutejszy WolnyRynek.cl (mercadolibre.cl). Gdy wpisalam pare hasel wyszukiwania polskich produktow czy chociaz czegos made in Poland, oto na co wpadlam:
1. Enrique Sienkiewicz - w obydwu jezykach, rozne dziela,
2. wiecej porcelany w roznych wzorach,
3. plyty CD grupy Acid Drinkers (http://articulo.mercadolibre.cl/MLC-417636135-acid-drinkers-fish-dick-2-thrash-crossover-polaco-_JM), oraz nietypowe i nieoczekiwane ogloszenie:
4. Vendo pareja de polacos reproductores (sprzedam parke polakow reproduktorow). Ogloszenie dotyczy na szczescie tylko kur. http://articulo.mercadolibre.cl/MLC-417655594-vendo-pareja-de-polacos-reproductores-_JM.

Juz prawie na koniec dzisiejszego odcinka o polskich produktach przedstawiam  helikopter sluzacy w chilijskiej organizacji ochrony lasow, ktory wyprodukowany zostal przez PZL Swidnik w Polsce.




By nie bylo za wesolo to teraz szybkie pytanie. Z czego sie smiaja w Chile z Polski? Z Natalii Siwiec oraz pewnej nietypowej sesji zdjeciowej do kalendarza promujacego firme oferujaca uslugi pogrzebowe...

http://www.risaraldahoy.com/2013/12/fotos-sexy-publicidad-para-ataudes.html




miércoles, 9 de abril de 2014

Polska w Chile

Zbieralam sie pare tygodni do napisania czegos o polskich akcentach w Chile. Wciaz odnajduje coraz to nowsze produkty pochodzace z Polski. Niektore jedynie wyprodukowane w naszym kraju a inne nalezace tez do polskich marek. Oto przyklady:
Zaczne troche od konca... Siec sklepow z czekoladkami Varsovienne. Pierwsza wizyta (w styczniu) w centrum handlowym i juz zauwazylam polski akcent. Nie spodziewalam sie tego zupelnie. Oczywiscie musialam wejsc, zakupic pare pralinek na probe i wypytac sprzedawczynie o szczegoly. Pralinki tanie nie sa, zakupilam wiec tylko kilka sztuk. W smaku super ale nie przebija wedlowskich, moich ulubionych. Panie za lada nie znaly za dobrze historii marki. Oczywistym jest, ze nazwa pochodzi od nazwy naszej stolicy i tyle. Postanowilam wiec poszukac informacji w internecie. Na stronie firmy odkrywa sie przed nami wzruszajaca historia polskich imigrantow z czasow drugiej wojny swiatowej, o tym jak postanowili oni w Chile przekazywac miejscowym sekrety swojej rodzimej receptury, bla bla bla...okazuje sie ona absolutnym klamstwem. Dalsze badania przeprowadzone przeze mnie przy pomocy pewnej wplywowej rodziny chilijskiej wprowadzily mnie w oslupienie. Panstwo imigranci nie byli nawet Polakami a jedynie mieli nazwiska polskiego pochodzenia (po dziadkach zdaje sie) a firma zostala sprzedana i sprzedaje od dawien dawna fabrycznie robione czekoladki bez zadnej pasji rodzinnej. Jedynie nazwa nawiazuja wciaz do Warszawy i na tym koniec. Czyli jak nabic klienta w butelke i budowac cala strategie marketingowa na klamstwie. Dosyc popularny zabieg...Dodam tylko, ze w kazdym pismie kolorowym z "wyzszej polki" wciaz opisuja te sama wzruszajaca historie o trudnych poczatkach pary z Polski po przejsciach i ciezkiej ucieczce z kraju. Pfff...
Wielkie NIE dla czekoladek Varsovienne.
To moze teraz sprobuje bardziej pozytywnie. Z innej beczki. Przenosze sie do drogerii. Tego sie nie spodziewalam nigdy. Firma Ziaja. Kazdy zna a moze nawet uzywal czegos tej marki. 100% polski produkt a do tego i ponoc eko. Wiem, ze marka ta powstala dzieki pewnemu malzenstwu o takim wlasnie nazwisku i produkcja dalej odbywa sie w Polsce. Kosmetyki w Polsce sa dosyc tanie, tu rowniez nikt z cena nie szaleje. Oczywiscie, cena musi byc troszke wyzsza niz u nas ale dalej zamyka sie ona w rodzinie low-cost. Dalej chcialam sprawdzic jak radzi sobie jesli chodzi o rozpoznawalnosc i sprzedaz. Zglegilam kilka blogow chilijek zakupoholiczek, kilka kanalow youtube, poczytalam komentarze, przy tym tez troche zglupialam, bo ile mozna czytac o kremach w internecie, ale wynik jest. I to pozytywny. Marke Ziaje miejscowi znaja, kupuja i sa zadowoleni. GO POLAND!
Przeskakujemy do kategorii kosmetyki kolorowe. Marka Inglot. W Polsce, w mojej ocenie, wciaz nie doceniana marka. Kojarzymy ja nie raz ze straganowa tandeta. A to blad i juz wyjasniam dlaczego. Sp. pan Inglot dokonal cudu. Cud polega na prostym zabiegu - low-cost na miare high-end. Wiekszosc kobiet zna marke MAC. Amerykanska firma powstala jako pierwsza z mysla o profesjonalnych makijazystach i poczatkowo byla ona dostepna jedynie tej waskiej grupie odbiorcow. Zainteresowanie jakoscia, pigmentacja produktow, designem opakowan, itd bylo tak wielkie wsrod "zwyklycz" ludzi, ze MAC postanowil otworzyc sie na swiat i sprzedawac kosmetyki dla wszystkich. Niestety ceny dalej na wysokim poziomie. Pan Inglot postanowil zrobic cos, czego wczesniej nikt nie zrobil (w tym sektorze). Stworzyl polska konkurencje o dokladnie tej samej jakosci, jednak za 1/4 ceny. Kto nie wierzy, niech sprawdzi. Ja sprawdzilam znow na wlasnej skorze. Wybralam sie do sklepu skupiajacego rozne marki kosmetyczne i nie dosc, ze mozna zakupic i produkty MACa i Inglot w jednym sklepie, to do tego stoiska stoja obok siebie. Wystarczylo pokrazyc 10 min po sklepie w "godzinach szczytu" zakupowych by zobaczyc, ktora z nich ma wieksza sprzedaz, badz zainteresowanie. Wiadomo, nie zawsze kupujemy. Czasem tylko patrzymy :) Inglot wygral. Sprzedawca opowiedzial mi o konferencji i prezentacji marki w Miami oraz o wynikach sprzedazy. Zawrotne liczby. USA i Chile kochaja Inglot, a Ty?
Dalej przenioslam sie do kolejnego stoiska z kosmetykami. Tym razem marka Essence. Dzieki temu, ze Chile to nie UE, to wciaz mozna sie z opakowania dowiedziec, gdzie wyprodukowano dana rzecz a nie tylko przeczytac "Made in EU". Gdy marka Essence dopiero wchodzila na rynek, ktos powiedzial mi, ze jest to polski pomysl. Kolejny low-cost calkiem niezlej jakosci. Cena wrecz smieszna i za 10.000 peso moza zrobic spooooore zakupy. Pozniej dopiero dowiedzialam sie, ze to jest niemiecka koncepcja. Co jest jednak dosc ciekawe, faktycznie wiele rzeczy produkuje sie w Polsce. Ciekawe z tego wzgledu, ze tyle slyszy sie o silnej produkcji chemii, itd w Niemczech. A tu prosze, Made in Poland. Gdy z uporem maniaka przerzucalam na polce produkty i udawalam wielkie zainteresowanie kupnem czegos by nie wzieli mnie za wariatke, zauwazylam co maja wspolnego kosmetyki wyprodukowane "u nas". Sa to kosmetyki brazowe. Pudry, podklady, korektory, bronzery itp. Wszystko co kolorowe pochodzi z Niemiec, a  to co czarne z Taiwanu. Ciekawa sprawa.
Przy ktorejs z kolei wycieczce do domu handlowego Falabella (o tym jaki to gigant na tutejszym rynku w nastepnym poscie), odkrylam w sekcji home decor wiele szklanych wazonow, waz, mis, czy rzeczy nieokreslonego uzytku naklejki Made in Poland. Znowu z szalenczym zapalem zaczelam przekopywac polki z innym rzeczami - poduszkami, stojakami, polkami, swiecznikami i innymi bibelotami - by odkryc, ze tylko szklo zostalo przywiezione z Polski.
Bede badac dalej ile jest Polski w Chile i na pewno powroce jeszcze by dodac czesc druga do tego posta.

PS. Produktow made in Poland jest w Chile bardzo duzo, jednak sa to w wiekszosci maszyny, tory kolejowe czy inne o uzytku przemyslowym. W tym poscie nie chcialam skupiac sie na tej stronie eksportu. Jedynie na rzeczach widocznych nam, konsumentom, codziennie na polkach.

jueves, 3 de abril de 2014

D.82-84 Trzesienie ziemi i powtorne wstrzasy - fakty i mity

We wtorek po godzinie 20 nastapilo potezne trzesienie ziemi na polnocy kraju. Wyczuwalne bylo rowniez w Peru oraz w Boliwii. Epicentrum trzesienia znajdowalo sie na oceanie ok. 85 km od brzegu i jedyne 10 km wglab od dna. Wydaje sie, ze 10 km to duzo ale jak na trzesienie ziemi to bardzo plytko i prawdopodobnie stad taka wielka sila - 8,2 w skali Richtera. Mowilam przy okazji wstrzasow w Santiago, ze w Chile (jako jedynym kraju) mowi sie o trzesieniach od 8 stopni. Jako region najbardziej aktywny sejsmicznie, ludnosc przyzwyczajona jest do odczuwania wstrzasow dosc czesto. "Czesto" ciezko zdefiniowac bo zalezy od regionu. W Santiago "czesto" to (w ciagu tych 84 dni ktore tu spedzilam do tej pory) raz na dwa tygodnie. Sa miejsca, wlasnie na polnocy, gdzie dochodzi do wiekszej czestotliwosci. Choc ja sama wciaz nie odczulam zadnego powazniejszego wstrzasu (tu wracam do mojej nowej definicji glebokiego snu z poprzednich notek) to wyobrazam sobie, ze nie jest to ciekawe przezycie. Wiele miejsc doznalo zniszczen w ciagu tych kilku minut grozy. Jednak miasteczko najbardziej dotkniete skutkami trzesienia nazywa sie Iquique (nazwe wymawia sie Ikike). Doszlo tam do kilku pozarow, przewrocila sie wieza kosciolka, autostrady laczace to miasteczko z wieksza Antofagasta zostaly zniszczone a plyta lotniska popekala tak, ze zostalo ono zamkniete. Pozrywalo sie wiele kabli, wiele domostw (liczymy w tysiacach) nie ma pradu. I choc powoli przywracany jest dostep to w dalszym ciagu wiekszosc budynkow nie ma swiatla czy ogrzewania. LAN (chilijska linia lotnicza) oraz inne linie oglosily, ze nie beda latac chwilowo rowniez do innych miast na polnocy, sasiadujacych ze strefa objeta skutkami trzesienia. Na poczatku policzono, ze uniemozliwi to loty 4500 osob, jednak wydarzenia obraly inna sciezke (o czym zaraz) i prawdopodobnie mozna te liczbe potroic juz teraz. Dodatkowo ucieklo 300 wiezniarek z pobliskiego wiezienia, wykorzystujac chwilowe wylaczenie systemu bezpieczenstwa. 137 juz zlapano i osadzono w celach z powrotem. To sa fakty. A mity? Polskie portale (wp.pl, tvn24.pl - na reszcie portali typu rp.pl czy onet.pl nie widzialam w nocy zadnej informacji o trzesieniu) podaly informacje niemalze natychmiast o tym, ze trzesienie ziemi wywolalo (juz!) tsunami i fale dochodza do 2 metrow. Przypadkiem portale te mialy troche racji. Z jednej strony tsunami faktycznie malutkie nastapilo (ale pozniej, wiec portale chyba pisaly "na zapas") ale fale nie byly wcale wiele wieksze od tych, ktore ogladac mozna w ciagu normalnego dnia. Jako czlowiek, ktory pare tygodni temu kapal sie w oceanie, wiem ze fale te dochodza bez problemu do (na oko) 40 cm i nie ma w tym nic strasznego. Baltyk czesciej wyglada grozniej niz Ocean Spokojny. Jednak naturalna rzecza po takim trzesieniu jest ewakuacja ludnosci z wybrzeza ze wzgledu na tsunami wlasnie. A co to jest tsunami tak wlasciwie? Tu nalezy rozwiklac kolejny problem. Nasze wyobrazenie tsunami zostalo wlasciwie stworzone w oparciu o biedna Azje, ktora tsunami dotknelo w ciagu ostatnich dziesieciu lat dwa razy i filmy amerykanskie pokazujace stumetrowe fale i zmiatajace wszystko z powierzchni ziemi - zwykle tereny USA bo przeciez reszta swiata nie istnieje. Tsunami wcale nie musi byc wielkie i "efektowne" by nosic te nazwe. Fala moze miec rownie dobrze wysokosc pol metra, jednak to jej szerokosc i sila stanowia o tym, czy rzeczywiscie kwalifikuje sie do tego by zostac nazwana tsunami. Prawda jest, ze 90% tych, ktore nastapilo w znanej nam historii swiata bylo wywolanych trzesieniem ziemi, badz bardziej wlasciwie nalezy to nazwac w tym przypadku "trzesieniem morskim". Duza ilosc tsunami jest przez nas nieodnotowana ze wzgledu na to, ze maja zrodlo gdzies na srodku oceanu i mimo, ze maja dlugosc kilkuset kilometrow to ich wysokosc to jedyne kilkadziesiat centymetrow. Gdy jednak tsunami zbliza sie do linii brzegowej, wtedy nabiera niszczycielskiej sily. Lekcja z dnia dzisiejszego - tsunami moze niesc niska fale o duzej sile.
Oczywiscie sa to standardowe dzialania i nikt nie straszyl, ze wielkie i potezne tsunami naprawde nadejdzie. Prawdopodobienstwo jakies tam istnialo, bo faktycznie trzesienie szlo z oceanu i mialo wielka sile, ale bez przesady, wiadomo bylo, ze wybrzeze Chile nie zostanie zmiecione z powierzchni ziemi jak Tajlandia 10 lat temu. W Peru stan alarmowy zostal wycofany w srode rano a wkrotce pozniej i w Chile. Naturalna rzecza jest, ze po takim wydarzeniu ocean sie wzburzy i fale beda (choc male) silniejsze niz zwykle a w portach (tylko polnocnych) gdzie nie zdazono wyciagnac lodek na brzeg, pare z nich sie zderzylo ze soba i o sciany portu ale wielkich szkod nie ma. Dodam tutaj, ze porty na polnocy to w wiekszosci porty handlowe, wiec pare mniejszych lodek to obiektywnie mala strata przy tym co moglo sie wydarzyc. Choc chwilowo wciaz ciezko jest ocenic dokladne straty i stan infrastruktury. Troche miejsc przyportowych zostalo "podlanych". 



Niestety nie obylo sie bez ofiar smiertelnych. Na chwile obecna wiem o 6 osobach, ktore zmarly przez trzesienie ziemi. Nie ma na szczescie danych o duzej liczbe rannych, wiec przynajmniej ludnosc jest w dobrym stanie ogolnym. Dalsza zla wiadomoscia sa powtarzajace sie w kolko wstrzasy. Dzis w internecie czy w telewizji ciezko znalezc juz konkretna liczbe wstrzasow jakie nastapily. Wczoraj rano (czyli w srode) mowilo sie o ponad 60 powtorzeniach. Dzis juz podaje sie srednia: co 6 minut ziemie znow sie trzesie. Sa to wstrzasy, ktore nie przekraczaja 5,4 w skali Richtera. Poza jednym...

W  srode w nocy, w tym samym regionie, doszlo do kolejnego trzesienia ziemi. I choc mialo ono sile 7,6 i czysto teoretycznie kwalifikuje sie dalej jako temblor, to jego epicentrum tym razem mialo miejsce na ladzie, zaledwie ok 30 km od miasteczka Iquique i bylo na tyle silne, ze jednak otrzymalo miano trzesienia. Ludnosc, ktora zdazyla juz troszeczke odetchnac po wtorkowych wydarzeniach i zdazyla wrocic do domu (w wiekszosci) znow musiala sie ewakuowac i spedzic kolejna noc na ulicy po tym jak znow ogloszono alarm tsunami, oczekujac najgorszego. Prezydent Bachelet, ktora przyleciala w srode rano by spotkac sie z ludzmi, musiala zostac ewakuowana z hotelu ze wzgledow bezpieczenstwa. Ludzie sie boja i nie dziwie sie im. Dwa silne wstrzasy dzien po dniu naprawde moga wystraszyc ludzi nawet o nerwach ze stali. Obawiam sie, ze liczba ofiar smiertelnych moze wzrosnac ze wzgledu na ataki serca, jakie czesto towarzysza po narazeniu na silny stres dlugotrwaly. Zycze wszystkim mieszkancom polnocy duzo spokoju i wytrwalosci. 

Nie wiem ile prawdy w tym jest, ale chodza sluchy od wczoraj (zanim nastapilo drugie trzesienie), ze najgorsze ponoc dopiero przed nami. Niektorzy twierdza, ze grozi nam powtorka z roku 2010 lub moze nawet i gorzej. Jako, ze nie mam jak sie przygotowac na taka ewentualnosc, to wypieram ze swiadomosci taka mozliwosc i nie daje wiary tym plotkom. Skad niby ludzie maja takie informacje? Na pewno nie z telewizji ani sejsmologow...


W wielkim skrocie skutki globalne:
Indonezja w srode oglosila zakaz kapieli w morzu ze wzgledu na mozliwe silne fale przez trzesienie w Chile a dzis czytam o Japonczykach, ktorzy zglaszaja, ze fale sie zwiekszyly i u nich i ze ewakuowano troche ludnosci mieszkajacej przy brzegu na wszelki wypadek. Po 2011 r gdy tsunami zabralo 11 tys ludzi, Japonczycy sa bardzo ostrozni i nie igraja z zywiolami. Wiecej wiadomosci na chwile obecna nie posiadam i mam nadzieje, ze bede mogla podzielic sie juz tylko informacjami pozytywnymi. 

Tutaj podaje linki do portalu emol.com gdzie znajduja sie zdjecia z nocy trzesien:
http://www.emol.com/MundoGrafico/index.asp?G_ID=29396&F_ID=1285864
http://www.emol.com/MundoGrafico/index.asp?G_ID=29381&F_ID=1285619