lunes, 17 de marzo de 2014

D. 58 Viña Concha y Toro

W sobote rano mielismy krotkie spotkanie z wlascicielka mieszkania obok, ktora bardzo chciala nam je wynajac. My jednak okazalismy sie mniej chetni po dluzszym namysle. Ale o tym i innych problemach zwiazanych z mieszkaniami przy innej okazji. Po spotkaniu szybko wskoczylismy w taxi by dolaczyc do Pii i Gorki, ktorzy juz czekali na nas w centrum by udac sie do malej wioski Pirque, ktora miesci sie tuz za poludniowa granica Santiago. Wspominalam juz wczesniej, ze okreslenie "tuz za Santiago" oznacza najczesciej dluuuga wycieczke z racji rozmiarow tego miasta. Dojechanie do Pirque zajelo nam ponad dwie godziny. Powinno zajac poltorej ale pomylilismy zjazdy i musielismy dlugo szukac mozliwosci zawrotki. Uratowal nas punkt, w ktorym pobierane sa oplaty za autostrady i dopiero po kilkunastu kilometrach udalo nam sie powrocic i szukac od nowa odpowiedniego zjazdu. Polegalismy na google maps i po raz kolejny (wczesniej google wyslal mnie do zupelnie innej dzielnicy) zaplacilismy straconym czasem. Kolejna rzecz, ktorej warto sie nauczyc poruszajac sie autem po miescie, czy po Chile ogolnie - pilnowac zjazdow! To nie pierwszy i nie ostatni raz zapewne, kiedy musielismy szukac kilometry dalej mozliwosci zmiany kierunku. Dopoki nie pojawi sie "peaje" czyli punkt oplat, to czesto nie ma innej mozliwosci powrotu do przeoczonego zjazdu.
Wreszcie dojechalismy do Pirque. Tam Pia i Gorka mieli umowione szybciutkie spotkanie z firma cateringowa, ktora mozliwe ze zatrudnia przy okazji swojego slubu. Na miejscu trwalo wlasnie czyjes wesele, wiec gdy wjechalismy na podjazd i wyczolgalismy sie z auta ubrani malo odswietnie, to goscie krazacy po ogrodzie z drinkiem w reku, patrzyli na nas troszke jak na kosmitow. Dlugo nie zaklocalismy tej celebracji i udalismy sie zgodnie z rekomendacja miejscowych do pobliskiej restauracji na obiad. Wysmienita gora miesa, risotto, salata i lody. Najedzeni pojechalismy organizowac ostatni punkt wycieczki - wizyte w Viña Concha y Toro. Zostalismy oprowadzeni po ogrodach winnicy i to co rzucilo nam sie w oczy od razu (poza piekna i zadbana roslinnoscia) to plaga krolikow.



























Przewodniczka powiedziala, ze w kazdej chilijskiej "viñi" jest masa krolikow, ale (wstyd sie przyznac) nie pamietam za bardzo dlaczego tak jest...
Ogrod zostal zaprojektowany przez francuzow w XVIII wieku wedle angielskiego stylu (kolejna rzecz, ktorej nie rozumiem. Od kiedy to francuzi rezygnuja z projektowania czegos wedle wlasnego stylu?) a chata dawnego wlasciciela to skromny domek z 26 sypialniami.




























Co jednak w winnicy najwazniejsze? Wino. Przejde wiec do tego tematu i tu znowu podziele sie nowo zdobyta wiedza. Carmenere to winogrono pochodzace oryginalnie z Europy a dokladnie z Bordeaux we Francji. Oczywiscie w innych regionach europejskich (jak Wlochy) rowniez bylo ono popularne. Problem niestety polegal na tym, ze klimat europejski (choc niektorzy twierdza, ze to wina plagi) nie sprzyjal uprawie tego szczepu i carmenere zniknelo z produkcji.  Przyjelo sie ono jednak w miedzy czasie w Chile tak dobrze, ze dzieki klesce tego szczepu w Europie, w dzisiejszych czasach uznawane jest za produkt narodowy Chile. W mojej ocenie (i moich kubkow smakowych) carmenere to rewelayjne wino na codzien i do niezbyt ciezkich dan. Niech teraz kazdy poleci do sklepu i zakupi buteleczke mlodego chilijskiego winka i powie mi co sadzi. (Minister Zdrowia ostrzega - drink responsibly!)
Po przyspieszonym kursie historii winogron udalismy sie do piwnic, ktorych zawartosci pilnuje sam Pan Diabel. Domyslic sie mozna od razu, ze mowa bedzie o winie Casillero del Diablo i budowaniu wizerunku na legendach i wymyslonych historiach. Choc jest to tani chwyt marketingowy, to prawda jest, ze wino to sprzedaje sie w 33 krajach swiata a nazwe ma chwytliwa i latwo zapamietac. Oczywiscie jest to tylko jedno z wielu (jesli pamiec mnie nie zawodzi znow to 12) win, ktore produkuje sie w tej winnicy. Legenda glosi, ze daaaawno, daaaawno temu, w czasach gdy pierwszy wlasciciel Don Mielchor, produkowal wina, grasowalo duzo rabusiow. Pewnego dnia rabusie naradzali sie jak ukrasc wina z piwnicy i nie zostac przyuwazonym. Gdy wtargneli juz do miejsca skladowania gotowych do sprzedazy butelek, sam diabel tak ich przestraszyl, ze od tamtej pory nikt nie odwazyl sie kolejnej proby podwedzenia cennych butelczyn.
Mysle, ze dalszy ciag lepiej zilustruja zdjecia niz moje dlugie opisy. Zapraszam do piwnicy diabla!








No hay comentarios:

Publicar un comentario